Spojrzenie na „Carte Blanche”

Carte Blanche film

Film Carte Blanche sprawił, że Lublin w końcu wystąpił na dużym ekranie w roli siebie samego. Przestał udawać inne miasta i pojawił się w centrum wydarzeń – zasługiwał na to od dawna, bo często występuje w różnych produkcjach ukryty pod zupełnie innymi tabliczkami. W końcu się doczekał i wkroczył na wielki ekran jako on sam. Wypadł rewelacyjnie. A reszta?

Obraz Jacka Lusińskiego to jeden z tych przypadków, do których trudno mi się jednoznacznie ustosunkować. Opowiedziana w nim historia wydaje się zupełnie niewiarygodna, a najbardziej zaskakujące jest to, że wydarzyła się naprawdę. A o środkach zawsze można dyskutować.

Nauczyciel historii w jednym z lubelskich liceów najpierw traci matkę w wypadku, a następnie dowiaduje się, że cierpi na rzadką genetyczną chorobę, w wyniku której za chwilę straci wzrok. Zostaje sam, ma opiekować się klasą maturalną, a gdyby za mało było nieszczęść, na wieść o chorobie porzuca go kobieta, z którą chciał ułożyć sobie życie. Generalnie słabo.

Jak wszyscy wiemy, osoby niewidome potrafią sobie świetnie radzić z codziennym życiem. Ale sytuacja wygląda inaczej w przypadku tych, którzy nagle słyszą wyrok i muszą przystosować się do nowych warunków. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak trudno może być niewidomemu nauczycielowi: trzeba znaleźć odpowiedni dziennik, klucz do sali, sprawdzić obecność, zrobić sprawdzian (pilnując żeby nie ściągali), wystawić oceny. Kacper nie robi tego, co pewnie zrobiłaby większość z nas – zamiast się poddać i powiedzieć wszystkim, co się z nim dzieje, podejmuje walkę i postanawia jakoś sobie z tym wszystkim poradzić.

Historia oparta jest na wydarzeniach z życia Macieja Białka. W jego przypadku trwała ona kilka lat, a w filmie została skondensowana, przez co nabrała dużej (może nawet zbyt dużej) dynamiki. Mamy do czynienia z sekwencją sporej liczby wydarzeń, której nie poświęcamy zbyt wiele czasu, bo już „lecimy dalej”. Odbywa się to kosztem rysu psychologicznego postaci. Głównemu bohaterowi los ciągle rzuca kłody pod nogi, a ten uparcie walczy ze swoją niemocą, udowadnia światu, że można, że trzeba i że nie wolno się poddawać. Lawinowo spadają na niego kolejne problemy, a on postępuje wbrew rozsądkowi i temu, co podpowiada mu najlepszy przyjaciel. Podejrzewam, że postać Kacpra mogłaby być dobrym tematem na szkolne wypracowanie w stylu „Scharakteryzuj sylwetkę głównego bohatera”. Zapewne reżyser chciał uniknąć rozczulania się nad jego losem na rzecz happy endu. Wszystko, co przeszedł Kacper wydaje się takie proste i do przeskoczenia. Ale obawiam się, że pierwowzór bohatera mógł się nieźle poobijać pokonując te kolejne przeszkody.

Plusem tej dynamiki jest to, że film nie nudzi i nie pozwala roztkliwiać się nad losem głównego bohatera. Mają w tym spory udział dobrze napisane dialogi, które często rozładowują napięcie i sprawiają, że napompowany emocjami balon pęka. Dodatkowo kilka ciekawych chwytów montażowych skutecznie oddziela poszczególne wątki – chociaż mnie męczyły te elementy, w których obraz był rozmyty (chwilami zastanawiałam się, czy z moim wzrokiem wszystko OK).

Na szczególne brawa zasługują aktorzy, którzy wystąpili w tym filmie. Rewelacyjnie wypadł Andrzej Chyra, który sprawnie poradził sobie z zapewne niełatwym zadaniem aktorskim. Jak to mówią, najedzony głodnego nie zrozumie. I pewnie podobnie jest z zależnością pomiędzy widzącymi a niewidomymi. Chyrze świetnie się to udało, bo zagrał bardzo sugestywnie. Z kolei Arkadiusz Jakubik wprowadził fajny koloryt kreując postać lekko szurniętego, ale i chwilami rozsądnego Wiktora. Podobała mi się też postać surowej pani dyrektor w wykonaniu Doroty Kolak. Tylko za mało mi było Wojciecha Pszoniaka, ale cóż – lepiej mało, niż wcale.

Film zbiera bardzo różne recenzje – jedni widzowie są zachwyceni, inni odnoszą się do niego z dystansem. Według mnie warto go zobaczyć. Nie przeżywa się na nim jakiegoś wielkiego katharsis, ale też nie wychodzi z sali kinowej z bagażem negatywnych emocji. Ewidentnie autorzy filmu chcieli pokazać historię z happy endem. I im się to udało.

Zobacz również

  • Wow, mój Biskupiak na dużym ekranie:) chyba się wybiorę do kina!

    • Idź 🙂 Tylko pewnie trochę się zdziwisz jak zobaczysz „swoją” szkołę z zewnątrz 😀