Kiedy wpadliśmy z P. na pomysł zimowego wyjazdu nad morze, najważniejsze było dla nas pytanie co zobaczyć w Gdańsku. Taki kierunek podróży w środku zimy do szczególnie mainstreamowych raczej nie należał. Po spędzeniu przedłużonego weekendu w jednej trzeciej Trójmiasta (z krótkim przerywnikiem w kierunku 2/3) wiem, że był to jeden z lepszych pomysłów, na jakie zdarzyło nam się ostatnio wpaść. Gdańsk powitał nas słońcem, mrozem i przepięknymi widokami. A co poza tym? Zapraszam na krótką wycieczkę.
W ciągu czterech dni nie poznaliśmy może miasta w sposób wyczerpujący (dosłownie i w przenośni), ale mogliśmy zobaczyć je od bardziej codziennej strony. Bez tłumów turystów, tłoku w kawiarniach i restauracjach oraz cepelii na straganach. A jak już mówimy o codzienności, to nie będę się tu powstrzymywała od polecenia Wam kilku miejsc wartych odwiedzenia. Pominę wszelkie typowe turystyczne ścieżki, bo o tym rozpisują się liczne przewodniki, a skupię się na tych miejscach, które najbardziej przypadły mi do gustu podczas weekendowych przejażdżek i wędrówek.
To jedno z moich ulubionych zdjęć. Przystań nad Motławą skuta lodem i obsypana śniegiem oczarowała mnie bardzo. Nie byłam tam latem, więc nie wiem, jak to miejsce wygląda w sezonie turystycznym. Wiem jedno – tak jest dobrze i nie mam potrzeby zobaczenia tego w pełnym słońcu i w upale.
***
Jak jest się w mieście, które się chce poznać czy zwiedzić, zawsze warto spojrzeć na nie z góry. W Gdańsku jest kilka punktów widokowych, ale jesienią i zimą ich liczba jest mocno ograniczona. W centrum chyba aż do jednego. Dlatego ochoczo wybraliśmy się na Wieżę Widokową, która znajduje się w budynku Muzeum Archeologicznego. Do pokonania jest 141 krętych schodów – tak wyliczył P., kiedy ja skupiałam się na tym, żeby nie zjechać z nich w sposób inny niż preferowany.
***
Na którymś z blogów znaleźliśmy informację o lokalu o wiele mówiącej nazwie – Naleśnikowo. Nie ma wyjścia, muszę podać dalej. Zawędrowaliśmy tam w sobotę na szybki obiad przed spotkaniem z koleżanką. Wystrój może nie powala, ale karta dań (i smaki!) już tak. Mają naleśniki w wersji wytrawnej i na słodko, tradycyjne i zapiekane, makaron naleśnikowy, sałatki, tortille i nie wiem co tam jeszcze. Dla nas najważniejsze było to, że jest ogromny wybór opcji wegetariańskich. Spodobało nam się tam tak bardzo, że wróciliśmy jeszcze tuż przed wyjazdem.
***
Jeśli już jesteśmy przy tematach okołokulinarnych, to bardzo polecam kawiarnię Józef K., która mieści się w centrum Gdańska, przy ulicy Piwnej. Otoczenie ma przepiękne – ulokowana jest w jednej z uroczych kamienic ozdobionych rzygaczami i cudnymi przedprożami. W środku bardzo sprzyjający długiemu „zasiedzeniu” klimat – książki, stare meble (piękne sofy!) i oryginalne dekoracje, a z głośników Massive Attack i Portishead. Mieliśmy sporo szczęścia, że w piątkowy wieczór udało nam się tam znaleźć wolny stolik bez rezerwacji – lokal wydaje się być oblegany. I nic dziwnego.
***
P. chciał wybrać się do Sopotu, ja nie do końca miałam na to ochotę, bo wolałam zwiedzić dokładnie Gdańsk, niż rozmieniać się na drobne. Po tym, jak dowiedziałam się, że to dosłownie kilka minut przejażdżki SKMką skapitulowałam i ochoczo zgodziłam się na taką wyprawę. Składam w tym momencie samokrytykę, bo okazało się, że wizyta w Sopocie (w tym na molo) była jednym z najbardziej urokliwych punktów naszej wycieczki. W mroźny, słoneczny dzień jest tam po prostu cudownie. I nie chciało nam się stamtąd wracać.
***
W drodze powrotnej postanowiliśmy odwiedzić Wrzeszcz, który zupełnie nas nie zawiódł. Przede wszystkim bardzo spodobało nam się tam pod względem architektury – zabudowa tej dzielnicy dość mocno różni się od tego, co można zaobserwować w centrum. Wąskie, niezwykle klimatyczne uliczki są idealne na spacery. W ten sposób spędziliśmy pół niedzieli. I pewnie znaleźlibyśmy jeszcze więcej punktów do odwiedzenia, gdyby czas nas tak nie gonił. Zahaczyliśmy tam m.in. o Plac Wybickiego, gdzie można na chwilę przysiąść na ławeczce z Oskarem i Günterem Grassem.
***
Odwiedziliśmy też wegańską kawiarnię Fukafe, która znajduje się przy ul. Wajdeloty. Świetny wystrój, przemiła obsługa i pyszne ciasta sprawiły, że trochę się tam zasiedzieliśmy. Właśnie przypomniałam sobie smak mojej czekoladowej tarty z masła orzechowego z orzeszkami ziemnymi. I idę z pisaniem dalej, bo zaraz dostanę ślinotoku.
***
Garnizon Kultury to jedno z moich ulubionych miejsc na mapie Gdańska. To centrum kultury, które zaaranżowane zostało w budynkach dawnych koszar wojskowych. Jesienią zeszłego roku otwarto dwa z siedmiu przeznaczonych dla kultury budynków, a teraz trwa modernizacja kolejnych. Jest tam to, co tacy jak my lubią najbardziej – kawiarnia, księgarnia galeria sztuki oraz concept shop. Bardzo inspirujące miejsce.
***
Ten garnizonowy concept shop to Sztuka Wyboru. Jest tam dosłownie wszystko – książki, gazety, plakaty, grafiki, ubrania, akcesoria, kosmetyki naturalne, sztuka użytkowa i rzeczy dla dzieci. Nie jestem do końca pewna, czy wszystkie rzeczy zgromadzone tam są wyprodukowane przez firmy z Trójmiasta, ale z mojej wiedzy i obserwacji wynika, że przynajmniej spora część tak. Jeśli szukacie niebanalnych pamiątek albo fajnych gadżetów, powinniście skierować się właśnie tam.
To oczywiście nie są wszystkie miejsca, które udało nam się odwiedzić w cztery dni. Dokładniej naszą wyprawę opisał na swoim blogu P. – zapraszam na Jego bloga. Na naszej liście punktów „must see” i „must go” zostało jeszcze sporo miejsc, więc trzeba będzie znów odwiedzić Gdańsk, żeby to nadrobić. Oczywiście koniecznie po sezonie.