Mannomannia w wersji Foto

Fotografomannia to kolejna książka w dorobku uwielbianego przez wszystkich Wojciecha Manna. Na ekranie pojawia się ostatnio coraz rzadziej (a szkoda), w Trójce na szczęście cały czas trwa na posterunku i od pięciu lat aktywnie działa na gruncie literackim. Najpierw był „RockMann”, potem „Podróże małe i duże” wespół w zespół z Krzysztofem Materną, po drodze „Kroniki wariata z kraju i ze świata”, a w końcu „FotografoMannia”. I o tej ostatniej będzie zdań kilka.

Tak naprawdę na początku odnosiłam się do tej publikacji z dużym dystansem. Dostałam ją od mojego P. pod choinkę i potraktowałam (z góry – w przeciwieństwie do położenia początkowego) jako rzecz może trochę naciąganą. Poprzednie książki autorstwa (i współautorstwa) Manna sprawdziły się na rynku wydawniczym bardzo dobrze, więc…   No ale nie moje prognozy są tu najważniejsze. Najważniejsze jest to, że potwierdziła się (również moja) teza, którą z całą stanowczością mogę tu wygłosić: wszystkie książki z Wojciechem Mannem w roli głównej zbyt szybko się kończą.

We wstępie do „Fotografomannii” Autor wyznaje, że chciał podzielić się ze światem fotografiami, które zalegały w przepastnych szafkach i szufladach. Wolał zrobić to na kartach książki, niż wspominać jednoosobowo bądź w gronie rodziny czy znajomych. Czytelnicy „RockManna” i „Podróży” udowodnili już wcześniej, że lubią być w ten sposób zajmowani. Ale żeby nie było, że wydał sobie Mann w Znaku album ze zdjęciami – wszystkie fotografie opatrzone są dłuższymi lub krótszymi historiami i opowieściami (o różnym stopniu podkoloryzowania). Układa się z nich dość zgrabna całość, która jest ilustrowanym pamiętnikiem, zapisem rodzinnych historii, kroniką podróży, zbiorem anegdot z czasów PRLu oraz zestawem ciekawostek związanych z pracą w mediach. Wszystko okraszone charakterystycznym dla Autora humorem oraz dużą dawką autoironii.

I tak na dwustu stronach książki dowiadujemy się między innymi na czym opierają się zasady zrównoważonej koegzystencji z młodszą siostrą, poznajemy idee przyświecające Mannowi przy podrabianiu szkolnej legitymacji i odbywamy lekcje geografii – na przykład dotyczącą Kuwejtu: „Kuwejt składa się w dużej mierze z upału i piachu, pod którym jest bardzo dużo ropy. Z pieniędzy z tej ropy właściciele Kuwejtu postawili na swoim piachu miasto”. Obok czysto rozrywkowych wątków pojawia się wiele ciekawych historii z życia Autora – i to takich, które nie trafiły do „RockManna”. Nie wiedziałam o tym, że jego ojciec był malarzem, a wuj stworzył scenografię do takich filmów jak „Ewa chce spać”, „Kanał”, „Krzyżacy” czy „Popiół i diament”. Nie byłabym sobą, gdyby nie zainteresowały mnie wątki modowe (poświęcony jest im cały osobny rozdział). Ale najbardziej wciągnęły mnie historie związane z telewizyjną i radiową karierą Wojciecha Manna. Rozdział „zajęcia obowiązkowe” jest może trochę uboższy w zdjęcia, niż pozostałe (ileż zdjęć można wykonać dziennikarzowi radiowemu siedzącemu przy mikrofonie?), ale za to jest najbardziej „napakowany” cennymi informacjami dotyczącymi specyfiki pracy radiowca, historiami osób poznanych w TVP oraz anegdotami.

„FotografoMannia” do książek szczególnie przepastnych nie należy. Jej Autor w szufladach ma na pewno jeszcze dużo materiału nadającego się do kolejnej publikacji. Idę o zakład, że nie wyczerpał też wszystkich historii, którymi mógłby się podzielić ze światem. Czekam więc na kolejne – miejsce na mojej półce dla Manna zawsze się znajdzie.

Fotografomannia książka

Zobacz również