Dokładnie 100 lat temu, 12 grudnia 1915 roku urodził się Jeremi Przybora – człowiek, bez którego zupełnie nie wyobrażam sobie dzisiejszej kultury. Ten, bez którego nie byłoby Kabaretu Starszych Panów, setek fantastycznych piosenek oraz niezliczonej ilości żartobliwych tekstów, w których zaczytuję się nieustannie. Zresztą nie tylko ja.
„Kiedy dałem pierwszą zapowiedź mojego nadejścia, przerywając mamie okresy, potraktowany zostałem jako nieproszony gość, któremu należy wyperswadować wizytę. Wiadomo – była wojna, zaczynały się trudności aprowizacyjne i domowy personel pomocniczy zredukowany został do jednej (!) służącej. Po wyczerpaniu jednak przez mamę tak drastycznych prób przerywania ciąży, jak: 1) podskoki i 2) stawianie sobie na brzuchu gorącego (ale nie tak, żeby parzył) garnka, rodzice dali za wygraną. Moje pojawienie się powitane zostało tak, jakbym był od początku wyczekiwanym beniaminkiem, chociaż na imię dano mi Jeremi” – tak pisał w moich ulubionych „Memuarach”. Całe szczęście, że te drastyczne próby pozbycia się nowego członka rodziny okazały się nieskuteczne. Dzięki temu mieliśmy Jeremiego Przyborę i mamy to, co po nim zostało.
Mimo tego, że od czasu Starszych Panów minęło ładnych parę lat, to jednak ich epoka cały czas trwa. Kiedyś napisałam o tym przy okazji rocznicy śmierci Jeremiego Przybory. Okazuje się, że nawet nie miałam pojęcia, jak bardzo Jeremi Przybora inspiruje wielkich tego świata. Pewna przesyłka, która trafiła na moją skrzynkę mailową mi to uświadomiła. Więc… dowiedzcie się i Wy.
Grafiki: Dawid Zmuda