Co w głośnikach piszczy?

Muzyka na lato

Muzyka na lato to coś, czemu zawsze poświęcam sporo uwagi. Ostatnio nie miałam czasu, żeby rozglądać się za nowościami, więc teraz czas nadrobić zaległości. Oto najlepsze płyty, które wpadły mi ostatnio w ręce i w głośniki. Ale lojalnie ostrzegam, że nie są to takie gorące nowości, które dopiero zostały wypalone, a raczej płyty, które ukazały się na przestrzeni ostatnich 3 miesięcy. No to zaczynamy.

Parov Stelar – Clap your hands

Stelar ma w zwyczaju co jakiś czas rozbudzać apetyt swoich fanów EPkami, a na danie główne w postaci longplaya zazwyczaj każe poczekać dłuższą chwilę. Jak już się doczekamy, serwuje zazwyczaj dwupłytową rekompensatę, więc wyczekiwanie jest wynagrodzone. Wygląda na to, że i tym razem postanowił hołdować przyjętej przez siebie zasadzie i tak oto dwa lata po wydawnictwie „The Princess” Stelar każe nam klaskać w ręce przy pięciu kawałkach. Po wydanym w zeszłym roku „The Invisible Girl” z Parov Stelar Trio trochę się bałam, że będzie kiepsko z kompozycjami, ale nie jest źle. Wydawnictwo „Clap your hands” może nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia, jak poprzednie single  (moi biedni przyjaciele na pewno pamiętają „efekt zapętlenia” w przypadku kilku z nich), ale polecam. I czekam na więcej.


Nick Waterhouse – Holly

Bardzo czekałam na tę płytę, bo Waterhouse był jednym z moich najlepszych odkryć ostatnich lat. Przypadkiem natknęłam się na jego singiel „Some place” i od razu zapałałam uczuciem. Ten Amerykanin reprezentuje dobry rocznik (bo mój) i rewelacyjny styl (bo bardzo charakterystyczny). Wygląda, jakby zagnieździł się się w szafie swoich rodziców, albo nawet dziadków i przeczekał kilkadziesiąt lat na moment, w którym będzie mógł zaprezentować się światu. I trzeba przyznać, że na tle wszystkich ostatnich „hiciorów” prezentuje się rewelacyjnie. Jest totalnie oldschoolowy i klimatyczny, a jego wizerunek, styl i kompozycje tworzą spójną całość, którą zdecydowanie warto poznać. Umiejętnie łączy rock z elementami soulu, jazzu oraz rythm & bluesa. Druga płyta nie przyniosła rozczarowania. Jak się Wam spodoba, sięgnijcie też po pierwszą zatytułowaną „Time’s All Gone”. A tak zupełnie na marginesie – bardzo chętnie zobaczyłabym go w Polsce na jakimś koncercie.


Mø – No mythologies to follow

To najstarsza  pozycja z mojej listy nowości i jednocześnie wielkie rozczarowanie. Tyle, że nie zawartością płyty, a faktem, że miałam tę panią usłyszeć na żywo na Free Form Festivalu, który odwołano tydzień przed terminem. Muszę przyznać, że dawno żadna młoda wokalistka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Ze swoim wydanym w marcu krążkiem trafiła na moje podium obok Soap&Skin i Daughter. Wszystkie reprezentują podobny klimat – są w podobnym wieku, charakteryzują się dużą wrażliwością i świeżością brzmień. Ale Mø w tym momencie zajmuje pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu „młodych, zdolnych, z zagranicy”. Krążkiem „No Mythologies to follow” zaprojektowała sobie całkiem zgrabną wizytówkę.


Joan As Police Woman – The Classic

A więc Joan Wasser wróciła. Nie wiem, jakim cudem umknęło mi jej najnowsze wydawnictwo, ale szybko udało mi się nadrobić zaległości (I od razu podaję dalej). Nie wiem, czy bardziej znana jest jako wokalistka zespołu Joan As Police Woman, jako chórek Rufusa Wainwrighta czy kochanka Jeffa Buckleya. W sumie kogo to obchodzi? Dla mnie istotne jest to, że jednym z moich najbardziej „przekatowanych” albumów ever jest „Real Life” z kawałkiem „I Defy”, który wlewałam do swych uszu bez odrobiny litości. I takie właśnie liryczne oblicze Joan znałam najbardziej (może zadziałało podprogowo). Dlatego bardzo zdziwił mnie najnowszy singiel z krążka „The Classic”. Dobra płyta, warta przesłuchania – podobnie jak wszystkie powyżej.

Zobacz również

  • m.

    dla mnie The Phantom zawsze musi polecieć co najmniej 10 razy pod rząd 🙂