„Przedszkolanka” to film, o którego istnieniu nawet nie wiedziałam, gdy w sobotnie popołudnie szłam z P. do warszawskiej Kinoteki. Wybieraliśmy się na inny seans, a przypadek zdecydował, że wylądowaliśmy na sali, w której wyświetlana była „Przedszkolanka”. Jak się okazało, ten sam przypadek pozwolił nam obejrzeć bardzo zaskakujący film. I to taki, który wyszedł z kina razem z nami i został na dłużej.
W królestwie delikatności
Jeden z jego bohaterów stwierdził, że przedszkolanka to praca wymagająca delikatności. Taki właśnie zawód wykonuje Lisa, której poczynania obserwujemy przez półtorej godziny trwania filmu w reżyserii Sary Colangelo. Główna bohaterka ma w sobie mnóstwo tej cechy. Chciałaby, aby reprezentowany przez jej dorastające dzieci współczesny, pędzący świat opanowany przez social media bardziej cenił słowo, delikatność i wrażliwość. Sama jest aspirującą poetką, która po godzinach uczy się pisania wierszy na wieczorowym kursie. Niestety, bez spektakularnych sukcesów.
Pewnego dnia zauważa, że jeden z jej podopiecznych Jimmy ma niespotykany talent do tworzenia wierszy. Zapisuje wyrecytowane przez niego wersy, prosi opiekunkę, aby spisywała jego poezję, próbuje skontaktować się z rodziną, która powinna zainteresować się pięcioletnim poetą. Ale z każdej strony odbija się od ściany. Nikt specjalnie nie przejmuje się jej zachwytami, bo dla dziecka przecież ważniejsze są zajęcia sportowe i zabawa z kolegami.
Diament do oszlifowania
Lisa wie, że nie można zaprzepaścić takiego daru i robi wszystko, aby pomóc Jimmy’emu w rozwijaniu talentu. Poświęca mu mnóstwo czasu, pokazuje różne odcienie codzienności, uwrażliwia na różne dziedziny sztuki zostając jego nianią, wreszcie wbrew woli jego ojca zabiera go na wieczór poetycki, podczas którego dzieciak robi furorę recytując swoje dwa krótkie wiersze. Rodzina Lisy schodzi na dalszy plan, a relacje z mężem psują się, bo najważniejszy jest „mały Mozart”, którego widzi w Jimmym.
Jednak spotyka się nie tylko z niezrozumieniem, ale także z pretensjami ze strony ojca chłopca, co kończy się zerwaniem kontaktu i przenosinami ucznia do innego przedszkola. Gdy wydaje się, że Lisa pogodziła się z sytuacją i przestała na siłę „menagerować” Jimmy’emu, wpada na zaskakujący i dość przerażający pomysł, który niesie za sobą poważne konsekwencje.
Gdy emocje biorą górę
Pasja i zamiłowanie do sztuki połączone z poczuciem braku spełnienia oraz seria rozczarowań otoczeniem i bliskimi powodują, że misja zaczyna zamieniać się w obsesję. Lisa tak bardzo chce uratować Jimmy’ego przed złem niewrażliwego świata, że zapędza się i wkracza na drogę, z której nie ma już powrotu. A zagłaskiwany kot sam buntuje się przeciwko swojej opiekunce.
„Przedszkolanka” to zaskoczenie na każdym kroku. Reżyserka zrobiła chyba wszystko co możliwe, aby uciec schematom. I okazała się w tym niezwykle skuteczna. Gdy wydaje nam się, że wiemy, co wydarzy się za chwilę i że właśnie zmierzamy ku jedynemu możliwemu scenariuszowi, z kapelusza wyskakuje kolejny królik. I wbrew pozorom nie są to ani łatwe, ani wygodne w odbiorze tematy. Siedząc na kinowej sali miałam przez chwilę wrażenie, że oglądam thriller, który trzyma w napięciu do ostatniej sekundy.
Poezja jako antidotum?
Na uznanie zasługuje nie tylko sama koncepcja filmu i umiejętność nadania mu odpowiedniego tempa oraz napięcia, ale także gra aktorska. Znakomita Maggie Gyllenhaal i kilkuletni Parker Sevak stworzyli aktorski duet, który od pierwszych scen wciąga w opowiadaną przez nich historię niezwykłej relacji opartej na wrażliwości i sztuce ubierania jej w słowa.
I nawet jeśli nie okazuje się, że poezja może uratować świat od zła, to wychodzimy z seansu z przeświadczeniem, że każdemu z nas przydałoby się więcej uważności na drobiazgi i wrażliwości. Jakkolwiek górnolotnie to brzmi.
—
Zdjęcia: materiały prasowe dystrybutora