Wiecie, co trzeba zrobić, kiedy jest się bezrobotnym facetem w średnim wieku, na którego kolega ze studiów patrzy z politowaniem, a żona zostawia dla kochanka? Grany przez Andrzeja Zielińskiego Pignon wie. Po obejrzeniu spektaklu „Najdroższy” w Teatrze Współczesnym wiem i ja.
Rys głównego bohatera już mniej więcej nakreśliłam. To facet, który spokojnie mógłby zaśpiewać „znowu w życiu mi nie wyszło” – i to z pełną wokalizą, żeby jeszcze wzmocnić dramatyczny przekaz. Skończył studia prawnicze, ale jakoś nie udało mu się w żaden sensowny sposób pchnąć swojej kariery. Żona zostawiła go dla kochanka, a jej dzieci (które Pignon razem z nią wychowywał) nie wpadają na pomysł, żeby zadzwonić i zapytać, co u niego słychać. Nawet ojciec chrzestny widział go tylko raz w życiu – na chrzcie. I taki zakres znajomości najwyraźniej w zupełności mu odpowiada. Tyle że wiedząc o kiepskiej sytuacji nieporadnego życiowo chrześniaka, daje mu posadę dozorcy mieszkania podczas swojej wieloletniej nieobecności w kraju. Do tegoż mieszkania co chwilę wpada piękna dekoratorka, która nie zwraca na Pignona najmniejszej uwagi. Gorzej by było chyba tylko wtedy, gdyby dopadła go kontrola skarbowa. A nawet o to nie jest łatwo, bo inspektor podatkowy zupełnie go ignoruje…
Właśnie w wizycie skrupulatnego inspektora Toulouse’a Pignon upatruje swojej szansy na sukces. Uciekając się do drobnego szantażu przekonuje urzędnika, aby przeprowadził u niego fałszywą kontrolę. Ma to skierować na „podejrzanego” uwagę otoczenia, które może na przykład pomyśleć, że główny zainteresowany tylko zgrywa biednego ciamajdę, kiedy tak naprawdę robi duże przekręty finansowe. Jak to w takich przypadkach bywa, los okazuje się przewrotny, a napisany na siebie samego donos bardziej skuteczny, niż można się było tego spodziewać.
Tak oto spędzamy dwie godziny w Paryżu, w nowocześnie (czytaj: koszmarnie) urządzonym przez Christinę mieszkaniu Jonville’a, w towarzystwie przeuroczego Pignona i kilku osób, dla których nagle stał się „najdroższym”. Te dwie godziny mijają bardzo szybko, bo nie brakuje tu błyskotliwych dialogów i niespodziewanych zwrotów akcji. Przechodzimy w tym czasie szkolenie ze stosunków międzyludzkich i jesteśmy świadkami badania wpływu pieniędzy (nawet nieistniejących) na zacieśnianie więzi – na wszystkich możliwych płaszczyznach.
Spektakl w reżyserii Wojciecha Adamczyka to kawałek dobrej, lekkiej rozrywki. Został zrealizowany na podstawie tekstu Francisa Vebera, który przełożyła Barbara Grzegorzewska. Komedia bulwarowa to nie jest gatunek, którym jakoś szczególnie się fascynuję, ale cieszę się, że mogłam zobaczyć tych aktorów w tak rewelacyjnie zagranych rolach.
Andrzej Zieliński wpasował się w postać fajtłapowatego Pignona po prostu idealnie. Potrafił genialnie spuentować kluczowe fragmenty i zupełnie uwiódł publiczność swoją kreacją głównego bohatera. Świetnie wypadli także wcielający się w rolę inspektora podatkowego Leon Charewicz oraz dekoratorka – Weronika Nockowska. Nie ukrywam, że przez większość spektaklu oczekiwałam na pojawienie się Krzysztofa Kowalewskiego, który zagrał ojca chrzestnego – Jonville’a. I jak już się doczekałam, bardzo szybko doprowadził mnie do łez. Trzeba niebywałego talentu, aby jednym gestem, spojrzeniem czy ruchem wywołać na widowni salwy śmiechu. Temu aktorowi kilkukrotnie się to udało, choć nie grał zbyt rozbudowanej roli (a szkoda).
Jeśli szukacie sposobu na fajne spędzenie wieczoru, chcecie zobaczyć dobrze skrojone role i idealnie wpasowanych w nie aktorów – wybierzcie się na „Najdroższego”. Spektakl ten znajduje się w repertuarze Teatru Współczesnego od 2013 roku i podejrzewam, że jest jego mocnym elementem. A jeśli chcielibyście skonfrontować moją opinię z innym spojrzeniem na spektakl – polecam recenzję P., z którym kilka dni temu zasiadłam na widowni.
Fot. Magda Hueckel/materiały prasowe teatru