Spektakl „Śpiewnik Pana W.” pojawił się na deskach Teatru Syrena dokładnie dziesięć miesięcy temu. Nam udało się go zobaczyć dopiero teraz. Wcześniej nie mogliśmy się zebrać, okoliczności się nie składały, mieliśmy sporo wątpliwości co do odbioru itd. Ale jak to mówią – lepiej późno, niż wcale.
Spektakl powstał w kwietniu zeszłego roku z okazji setnej rocznicy urodzin Jerzego Wasowskiego, który wielkim kompozytorem był – choć nigdy tak o sobie nie mówił, ani pewnie nie myślał. Za chwilę (a konkretnie w marcu) dziesiąta rocznica śmierci Jeremiego Przybory, a pod koniec przyszłego roku setna rocznica jego urodzin, więc pretekstów do wszelkiego upamiętniania legendarnego duetu nie brakuje. I dobrze, że przybiera to właśnie takie formy.
Trochę miałam obawy, że widowisko może okazać się nudne. Wiadomo – repertuar sprawdzony i ceniony, więc istnieje zagrożenie „wdepnięcia” w tanią melancholię. Obawy były tym silniejsze, że zupełnie niestrawne okazały się dla mnie płyty „Panienki z temperamentem” duetu Kayah & Przemyk i „Starsi Panowie” Maleńczuka i Kukiza. Ale już po kilku pierwszych minutach odetchnęłam z ulgą, bo wiedziałam, że będzie ciekawie. I śmiesznie – czyli tak, jak być powinno gdy przedstawia się twórczość Kabaretu.
Dobrze skomponowany (słowo-klucz) scenariusz, trafny dobór piosenek i świetna (choć kameralna, nawet jak na chór) obsada sprawiły, że można było po prostu dobrze się bawić. W roli gwiazdy wystąpiła Justyna Steczkowska, która zachwycała wyglądem i świetnie sprawdziła się w piosenkach Kaliny Jędrusik, genialnie wypadał Chór Kameralny Uniwersytetu Warszawskiego pod dyrekcją rewelacyjnego Andrzeja Borzyma (miałam ciary słuchając „Przeklnę cię” w ich wykonaniu). Ale prawdziwą gwiazdą wieczoru był Wojciech Malajkat, który w roli nieporadnego i uroczego konferansjera sprawdził się idealnie. Co tu kryć, ukradł szoł. Parę razy miałam spory kłopot, żeby powstrzymać salwy śmiechu. Spektakl bardzo przyjemny w odbiorze, ale bez przesadnej egzaltacji „wielką dwójką”, z fajnym klimatem i dużą dawką dobrej twórczości. Dawno się tak dobrze (i beztrosko) nie bawiłam.
Wygląda na to, że mieli rację: