Teatr Ateneum obchodzi w tym roku 90-lecie swojego istnienia. W celebrację tego jubileuszu wpisują się różne realizacje sceniczne. Jedną z najważniejszych jest z pewnością „Trans-Atlantyk” Gombrowicza, której podjął się Artur Tyszkiewicz. Pokazał Polskę „po transatlantycku” i zmusił do zastanowienia, czym tak naprawdę jest „ojczyzna” i jakie to hasło ma dla nas znaczenie.
Gombrowicz oswojony
Spektakl „Trans-Atlantyk” to nie jest pierwsze spotkanie tego reżysera z dziełami Gombrowicza. Wśród jego realizacji znajdują się wystawiona w Wałbrzychu „Iwona, księżniczka Burgunda” i przedstawienie „Ferdydurke”, które miało premierę pod koniec 2007 roku w Poznaniu.
Tym razem przyszedł u Tyszkiewicza czas na „Trans-Atlantyk”, czyli jeden z najważniejszych tekstów Gombrowicza. Oglądanie tego spektaklu dziś, w roku obchodów stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości zyskuje podwójne znaczenie. I dowodzi, jak bardzo uniwersalne jest spojrzenie Gombrowicza na kwestie polskości. A jest ono wielowymiarowe.
Argentyńczyk Polakowi wilkiem?
Głównego bohatera – Witolda Gombrowicza (Przemysław Bluszcz) spotykamy na pokładzie tytułowego transatlantyku Chrobry podczas podróży do Buenos Aires. Jest sierpień 1939 roku i już wiadomo, co za chwilę zatrzęsie historią Europy. Pisarz decyduje się nie wracać do kraju. Tylko nie wie za bardzo, co powinien ze sobą zrobić.
Poznaje rodaków, którzy różnie radzą sobie z życiem na emigracji i mają różne zdanie na temat potrzeby powrotu do Polski. Spotkane przez niego osoby czasem bawią, a czasem straszą. I na pewno są bardzo wyraziste. Wliczają się w ten zestaw przedsiębiorczy przedstawiciele small biznesu – Baron (Bartłomiej Nowosielski), Pyckal (Dariusz Wnuk) i Ciumkała (Artur Janusiak), cwaniak Cieciszowski (Tomasz Schuchardt), emerytowany major Tomasz reprezentujący honor i patriotyzm (Krzysztof Gosztyła), jego uroczy syn Ignacy (Mateusz Łapka) oraz nadpobudliwy minister Kosiubicki (Artur Barciś). Konfrontacja ich charakterów i postaw z fanaberiami bogatego miejscowego homoseksualisty Gonzala (Krzysztof Dracz) prowadzi do całego szeregu specyficznych wydarzeń…
Wycieczka do współczesności
Chociaż dziś jesteśmy bardziej obyci z innymi kulturami i częściej podróżujemy, niż działo się to sześćdziesiąt pięć lat temu („Trans-Atlantyk” po raz pierwszy ukazał się drukiem w Paryżu w 1953 roku), powieść Gombrowicza jest obecnie aktualna bardziej, niż mogłoby się nam wydawać. Tyszkiewicz w swojej realizacji nie ucieka od współczesności, a wręcz podkreśla ją rekwizytami czy strojami bohaterów.
Zadaje nam także całkiem współczesne pytania o to, czy potrafimy dostosować się do inności. I czy rozumiemy inne niż nasz punkty widzenia. Wszystko to pozwala z dystansu spojrzeć na polskość oraz zastanowić nad odpowiedzią na pytanie, co dziś oznacza słowo „ojczyzna”.
Wszystko to za pomocą mocno zarysowanych bohaterów stanowiących uosobienie polskich cech i stereotypów. Poseł jest w stanie zrobić wszystko, aby zachować twarz i zrobić sobie dobry PR, przedsiębiorcy będą tańczyć tak, jak imkoniunktura zagra, Tomasz jest skłonny posunąć się do zbrodni, aby uratować swój honor. A Gombrowicz – pisarz, obserwator i polski inteligent – patrzy. Patrzy, dziwi się, próbuje zrozumieć i reaguje tak, jak nakazuje mu rozsądek. Wielokrotnie chciałoby się krzyknąć za Młynarskim „Nie wycofuj się, Inteligencjo!”.
Kierunek groteska
„Trans-Atlantyk” to bardzo przemyślana adaptacja i niezwykle konsekwentnie „rozegrany” spektakl. Reżyser sprawnie żongluje gombrowiczowską groteską – zarówno w warstwie akcji, jak i stylu wypowiadania tekstu (zabieg stylizowania dialogów na staropolszczyznę pasuje tu jak ulał). Kiedy trzeba – podkreśla głupotę stańczykowską tandetną czapką i kiełbasą albo wysyła w walizce rzucającego pieniądze posła, a gdy przychodzi moment, że trzeba przystopować – chowa gadżety do torby w łowickie wzory i każe patrzeć na rozgrywający się na scenie pojedynek.
Karykaturalnie przedstawieni bohaterowie – reprezentanci polskiej emigracji ośmieszają polskie cechy i koturnowe podejście do wartości, które w pewnych sytuacjach stają się antywartościami. Aktorzy spełnili swoje zadanie fenomenalnie. Świetny Przemysław Bluszcz już w pierwszych sekundach spektaklu zyskuje sympatię publiczności, Artur Barciś rozśmiesza do łez, Krzysztof Dracz fascynuje, a Krzysztof Gosztyła budzi ogromny podziw. Pozostali, drugoplanowi bohaterowie tworzą dla nich wyśmienite tło.
Wyobraźnia jako bilet
Zawsze podziwiałam ogromną wyobraźnię Artura Tyszkiewicza, która objawiała się w jego realizacjach takich jak „Mistrz i Małgorzata” według Bułhakowa oraz „Pakujemy Manatki. Komedia na osiem pogrzebów” Levina wystawianych w lubelskim Teatrze im. J. Osterwy. Tym razem także się nie zawiodłam. Przez ponad dwie godziny miałam okazję zobaczyć świetnie skomponowane widowisko.
W tym spektaklu zagrało dosłownie wszystko. Nie tylko aktorzy, ale także bardzo pomysłowa scenografia, dobrze dobrane kostiumy, świetna muzyka i zaskakujące rekwizyty (piesek z uszami chomika to mistrzostwo świata). W takich warunkach (i takim wykonaniu) nawet długa wyprawa z ojczyzny do synczyzny odbywa się bez choroby morskiej.
***
Niedawno miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z Barbarą Kraffówną. Jednym z jego tematów był spektakl Teatru Telewizji – „Biesiada u hrabiny Kotłubaj” oparty na tekście Gombrowicza, w którym wzięła udział. Ubolewała, że tak rzadko sięga się u nas po tego autora – niesłusznie, bo jego teksty są doskonałym materiałem do realizacji teatralnych. „Trans-Atlantyk” w Ateneum jest tego najlepszym dowodem.
Wy TYŻ powinniście to sprawdzić i wyruszyć w podróż biało-czerwonym „Trans-Atlantykiem”. Na pewno nie będziecie rozczarowani.
—
Fot. Bartek Warzecha