Spektakl „Trzeba zabić starszą panią” grany jest w Och-Teatrze od ponad czterech lat, więc zdecydowanie nie należy do gorących repertuarowych nowości. Wybraliśmy się na niego z P. z dwóch powodów: pierwszym była Barbara Krafftówna, drugim – Wojciech Pokora. Podczas przedstawienia okazało się, że powinno tych powodów być jeszcze o kilka więcej.
Dobrze się składa, bo jestem świeżo po lekturze książki Remigiusza Grzeli „Krafftówna w krainie czarów”, dzięki której poznałam wiele historii z artystycznego życia głównej bohaterki spektaklu. Barbara Krafftówna wspomina, że wiele razy występowała razem z Wojciechem Pokorą, który kilkakrotnie miał okazję nosić ją na rękach. W „Trzeba zabić starszą panią” spotkali się na scenie po wielu latach. Z tą różnicą, że tym razem Pokora Krafftówny nie nosił, ale za to… postanowił ją zabić.
Skoro pojawia się potencjalna ofiara i potencjalny morderca, jest broń oraz skrzętnie przygotowywany plan napadu na konwój z pieniędzmi, to ewidentnie mamy do czynienia z historią kryminalną. Ale jest też humor sytuacyjny i zabawne dialogi, wyraziste, czasem przerysowane sylwetki bohaterów oraz niespodziewane zwroty akcji – to już nam robi czarną komedię. Nie jest to może mój ulubiony gatunek, ale debiutujący w roli reżysera Cezary Żak wraz z grupą znakomitych aktorów stworzył z niego rzecz naprawdę godną zobaczenia.
Historia rozgrywa się w jednej z londyńskich dzielnic, gdzie zamieszkuje kolorowy ptak – pani Wilberforce. W starym domu niedaleko stacji kolejowej mieszka wraz z innym, zdecydowanie mniej barwnym ptakiem – dręczoną chorobami papugą. Na jej ofertę wynajęcia pokoju odpowiada elegancki profesor Marcus. Naukowiec natychmiast decyduje się na wynajęcie lokum, ale zapowiada, że co jakiś czas będą wpadać do niego koledzy z amatorskiego kwartetu smyczkowego. Podczas „prób” w domu Wilberforce panowie obmyślają plan napadu na transport pieniędzy, a sama starsza pani w dość nieoczekiwany sposób staje się jego częścią (rzecz jasna planu, nie kwartetu). Gdy pieniądze trafiają do jej domu, bohaterka odkrywa, kim tak naprawdę są sympatyczni muzycy. Nie pozostaje więc im nic innego, jak tylko zabić staruszkę, aby kradzież nie została ujawniona. Okazuje się jednak, że energiczna starsza pani jest o wiele trudniejszą przeciwniczką, niż się spodziewali…
Galeria rewelacyjnie zagranych postaci jest najmocniejszą stroną tego spektaklu. Niekwestionowaną gwiazdą wieczoru jest Barbara Krafftówna, która zagrała rolę pani Wilberforce po prostu koncertowo. Wcieliła się w przyjaźnie nastawioną do nieznajomych, ufną i dość łatwowierną staruszkę, która przez swój upór staje się dla grupy rabusiów sporym wyzwaniem. Aktorka zastosowała mnóstwo zabiegów, aby pokazać różne oblicza swojej pełnej wdzięku, energicznej bohaterki. Doskonale bajeruje ją grany przez Marcina Trońskiego Marcus – cwaniak, który jest mózgiem całego przedsięwzięcia. Członkowie szajki Profesora też zasługują na oklaski. Świetni okazali się Michał Piela, którego bohater odznacza się z pewnością wyższym wzrostem niż poziomem IQ (ale jest ulubieńcem starszej pani) oraz młody i porywczy Harry, czyli Rafał Zawierucha. Michał Żurawski wcielając się w rolę imigranta z Serbii zauroczył mnie swoim cudownym akcentem – był bardzo wiarygodny jako Slobodan, który panicznie boi się staruszek ze względu na nieprzyjemne wspomnienia z dzieciństwa. Z kolei Wojciech Pokora jako Major Courtney trzyma się trochę na uboczu, ale serwowane przez niego z kamienną twarzą cięte riposty trafiają w samo sedno. Pomiędzy wątkami pojawia się co jakiś czas wyrozumiały policjant (w tej roli Adam Krawczuk), który przymyka oko na wszelkie ekstrawagancje starszej pani.
Skoro już jesteśmy przy postaciach, nie mogę pominąć wspaniałych kostiumów autorstwa Tomasza Ossolińskiego. Kreacje Pani Wilberforce są oszałamiające – do tego stopnia, że w jednej ze scen mocno interesuje się nimi grany przez Wojciecha Pokorę Major (i w tym miejscu pewnie całej widowni przemknęły przed oczami sceny z kultowej komedii „Poszukiwany Poszukiwana”). Żółta, kanarkowa kreacja głównej bohaterki oraz piękny kapelusz idealnie wpisują się w energetyczny wizerunek starszej pani. Ale pod względem stylizacji także czterej umiarkowanie rozgarnięci złodzieje prezentują się jak gentlemani – przez większość spektaklu nie mogłam oderwać wzroku od stylizacji Wojciecha Pokory (elegancki płaszcz i melonik!).
Nie są tu potrzebne wymyślne dekoracje ani efekty specjalne. Scena nie jest napakowana przedmiotami ani rekwizytami. Za to te, które są (stare meble, w tym „magiczna” szafa), angielskie tapety i skromnie urządzona kuchnia dobrze charakteryzują miejsce akcji. Także ukryta pod narzutą, skrzecząca papuga oraz „ołtarzyk” poświęcony pamięci męża pani Wilberforce dodają uroku całej historii. W takim otoczeniu nawet kilka trupów jakoś bardzo nami nie wstrząsnęło.
Spektakl zdecydowanie „robią” aktorzy, którzy wcielają się w swoje postaci uderzając w przeróżne tony – czasem śmieszne, czasem straszne. Pokazują różne twarze, ale dobrze się rozumieją i dzięki temu nie ma fałszywych dźwięków (jak w ich gościnnym recitalu). Barbara Krafftówna oczywiście gra tu pierwsze skrzypce i tą grą zachwyca publiczność. Takiej energii, jaką pokazała w spektaklu Cezarego Żaka mogę życzyć nam wszystkim – tak jak okazji do oglądania jej na deskach teatrów.
Fot. Robert Jaworski/materiały prasowe Och-Teatru