Vivienne Westwood to postać absolutnie nietuzinkowa. Wiedzą o tym wszyscy, którzy zetknęli się z jej projektami, czytali jej biografię albo widzieli zorganizowane przez nią happeningi proekologiczne. Jak więc w jednym, trwającym niewiele ponad godzinę dokumencie pokazać wielowymiarowy portret kobiety-orkiestry i przy okazji słynnej projektantki? Z pewnością nie jest to proste.
Takiego zadania podjęła się ekipa, która pod dowództwem Lorny Tucker stworzyła film dokumentalny pod wiele mówiącym tytułem „Westwood: punkówa, ikona, aktywistka”. A to tylko trzy spośród wielu twarzy Westwood, która od samego początku swojej artystycznej drogi jest bezkompromisową i aktywną na różnych polach postacią. Pokazała to ekipie także podczas kręcenia filmu – co tylko dopełnia jej niepokornego wizerunku.
Światowa premiera dokumentu odbyła się 20 stycznia 2018 roku, a polska publiczność miała okazję zobaczyć go podczas 15. Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity. Sama skorzystałam z tej okazji, bo postać Vivienne Westwood od kilku lat nieustannie mnie fascynuje. Film „Westwood: punkówa, ikona, aktywistka” tę fascynację zdecydowanie utrzymał, chociaż nie odkrył przede mną żadnych nowych faktów ani informacji.
Na zapleczu świata wielkiej mody
Dokument pokazuje projektantkę nie tylko jako ikonę świata mody, ale także ważną część subkultury punkowej oraz zaangażowaną społecznie aktywistkę, która od wielu lat działa na rzecz ochrony środowiska. Został skomponowany z różnych elementów – fragmentów rozmów z Vivienne (która niechętnie opowiada o sobie) oraz jej najbliższymi współpracownikami, materiałów archiwalnych dokumentujących wydarzenia z jej życia prywatnego oraz z zapisów pokazów, uroczystości i imprez z udziałem projektantki. Zdecydowanie więcej niż ona sama ma na jej temat do powiedzenia Andreas Kronthaler – jej o 25 lat młodszy uczeń, mąż, a w końcu najbliższy współpracownik, z którym od wielu lat skutecznie realizuje swoje artystyczne cele, marzenia i zamierzenia.
Ideały sięgnęły… biznesu
„Westwood: punkówa, ikona, aktywistka” to nie jest kompletny portret wybitnej i nietuzinkowej postaci, ani tym bardziej laurka stworzona z obrazków. Pokazuje w różnych sytuacjach osobę, której działalność w jakiś sposób rozmija się z ważnymi dla niej ideałami. Podczas seansu chwilami można było odnieść wrażenie, że całe rozwinięte do gigantycznych rozmiarów przedsiębiorstwo firmowane twórczością oraz nazwiskiem Vivienne Westwood kompletnie wymyka się spod jej kontroli i wręcz sprzeniewierza jej poglądom. Kiedy widzimy otwarcie kolejnego butiku w Paryżu i słyszymy słowa dyrektora o konieczności realizacji planu biznesowego zestawione z projektantką denerwującą się nad pakowanymi w foliówki elementami kolekcji, zastanawiamy się, o co w tym wszystkim chodzi. Ale takie są prawa tego przemysłu. Gdyby nie on, Vivienne zapewne nie mogłaby tak skutecznie działać na rzecz ekologii. A na pewno jej głos nie byłby tak donośny i tak znaczący.
Trzy twarze spośród stu
Z pewnością ciężko jest pokazać na ekranie historię osoby, która ma na swoim koncie mnóstwo nagród, wręczony przez Elżbietę II Order Imperium Brytyjskiego, sukcesy na polu artystycznym i ciekawe życie osobiste. Jednak mam wrażenie, że autorka filmu z tym zadaniem nie poradziła sobie zbyt dobrze. Wspaniale, że pokazała mnóstwo materiałów archiwalnych oraz zestawiła je ze współczesnymi ujęciami pokazującymi Vivienne i Andreasa przy pracy. Szkoda natomiast, że o kilku istotnych elementach jej życiorysu (takich, jak wkład w rozwój ruchu punkowego, z założeniem Sex Pistols na czele) pojawiły się jedynie krótkie wzmianki, zabrakło anegdot i punktów ukazujących jej drogę na szczyt.
Sprintem przez (modowe) imperium
Elementy życiorysu projektantki zostały potraktowane dość pobieżnie, a w opowiadaną historię w kilku miejscach wkradł się chaos. Widzowi, który nie zna życiorysu Vivienne może być trudno połapać się, o którym partnerze mowa (choć było ich tylko trzech…), kto w końcu rozkręcił pierwszy sklep i który syn wspierał ją w trudnych momentach, kiedy nie tylko do przysłowiowego, ale też całkiem realnego gara nie było co włożyć.
Doskonale widać, że reżyserka bardzo spieszyła się z opowiadaniem historii – jakby chciała odhaczyć część biograficzną i pokazać to, jak działalność Vivienne wygląda dzisiaj. Efekt jest taki, że nie osiągnęła ani jednego, ani drugiego celu. Stało się tak z prostego powodu – na aktywizm nie zostało zbyt dużo czasu. Po wyjściu z kina od razu zapytałam P., który był ze mną na seansie, czy nadążał za pokazywanymi obrazkami i czy rozumiał wszystkie pokazane w filmie elementy. Odpowiedź była dokładnie taka, jakiej się spodziewałam: nie. Osoba, która nie zetknęła się wcześniej z życiorysem Westwood otrzymuje dawkę pojedynczych elementów, które nie są ze sobą w spójny sposób powiązane.
Iść albo nie iść – oto jest pytanie
Czy zatem warto wybrać się na takie spotkanie z Vivienne? Oczywiście, że warto. Nie wiem, czy film wejdzie w Polsce do regularnej dystrybucji. Mam nadzieję, że tak. Jego największym atutem jest to, że pozwala spojrzeć na słynną projektantkę z innej strony. To, o czym słyszymy i czytamy, możemy dzięki wyreżyserowanemu przez Lornę Tucker dokumentowi zobaczyć na własne oczy. Obraz „Westwood: punkówa, ikona, aktywistka” może nie jest dopracowanym w każdym calu dziełem, ale na pewno jest okazją do zobaczenia, kto na wybiegach i oficjalnych galach robi tyle zamieszania.
Jeśli chcielibyście lepiej poznać Vivienne, koniecznie sięgnijcie po książkę Iana Kelly’ego, która ukazała się w 2016 roku nakładem wydawnictwa Bukowy Las. Zapraszam też do lektury pewnego alfabetu.
***
Znacie projekty Vivienne? Słyszeliście o jej ekologicznej działalności? Z czym kojarzy się Wam ta postać? Koniecznie napiszcie w komentarzach. Jestem ciekawa, jaki wizerunek ma ta punkowa babcia w Waszych oczach.
—
Zdjęcia: materiały prasowe