4 listopada na ekrany polskich kin trafi dokument „Lombard” w reżyserii Łukasza Kowalskiego. Film, który jest zwycięzcą tegorocznego festiwalu Millennium Docs Against Gravity opowiada historię przybytku, w którym upłynnia się fanty, zdobywa pieniądze na przeżycie, przeżywa emocje, pomaga ludziom i słucha. A to słuchanie daje czasem znacznie więcej, niż parę złotych za mikrofalówkę czy żelazko.
Tytułowy Lombard mieści się w hali po dawnej Biedronce przy ul. Wytrwałych w Bytomiu. Przedsięwzięcie jest gigantyczne, bo w filmowym lombardzie (podobno największym w Europie) można sprzedać i kupić wszystko, co tylko można sobie wyobrazić. Zapewne znajdują się tam dziesiątki tysięcy przemiotów, które łączą się z ludzkimi historiami. I już sam fakt, że się tam znalazły świadczy o tym, że finał tych historii do wybitnie wesołych nie należy.
Lombard, a w nim…
Ogromnymi zasobami ubrań, sprzętów AGD, bibelotów, zabawek i wszelkich możliwych gadżetów (oraz sobą nawzajem) opiekuje piątka pracowników. Wiesław – właściciel biznesu mimo słabych wyników finansowych cały czas wierzy, że sytuacja się poprawi, Jola – jego partnerka i dobry duch tego miejsca, ciągle szuka pomysłów na to, jak przetrwać trudny czas i trójka młodych ludzi – Sandra, Roxi oraz Tomek, którzy w lombardzie znaleźli nie tylko pracę, ale i schronienie przed niełatwą rzeczywistością.
Lombard przy Wytrwałych (jaka adekwatna nazwa ulicy!) jest zaprzeczeniem wszystkich skojarzeń, jakie można mieć z tego typu miejscem. Nie ma tam cwaniactwa i zarabiania na ludzkim nieszczęściu, a jest życzliwość, miska zupy dla potrzebującego i pocieszenie dobrym słowem. To ostatnie wydaje się szczególnie potrzebne, bo na zubożałych peryferiach Bytomia, gdzie już nawet Diabeł nie za często chyba wpada powiedzieć „Dobranoc” ludzie borykają się z wieloma, nie tylko ekonomicznymi problemami.
Śmiechem, żartem
Ale to nie tak, że w filmie Łukasza Kowalskiego oglądamy społeczny konfesjonał i same smutki. Oglądamy wielki magazyn wypełniony przysłowiowym „mydłem i powidłem” w milionach wariantów oraz podglądamy ekipę pełną życzliwego podejścia do świata.
Smutek miesza się tu z komizmem, szara rzeczywistość z barwnymi osobowościami, a problemy z nieszablonowymi pomysłami. Chciałoby się tam pójść, zbić piątkę z załogą Lombardu, przytulić panią Jolę i kupić chociażby szopkę, z której ktoś rąbnął Jezuska. Czyli zrobić to, co robi Lombard mieszkańcom okolicy, z którymi dzieli konieczność walki o przetrwanie każdego następnego dnia.
Lombard – czy warto obejrzeć?
Jeśli zastanawiacie się, czy poświęcić 78 minut swojego życia na zajrzenie do blaszanego przybytku na Górnym Śląsku, bez chwili zastanowienia odpowiadam: tak! Dawno nie widziałam tak dobrze zrobionego dokumentu, w którym idealnie wyważone są proporcje wszystkich elementów składowych. Czar filmu w dużej mierze polega na umiejętnym przedstawieniu galerii postaci, które wydają się niczego nie grać. Jeśli grają, to tym bardziej chapeu bas dla realizatorów, bo ja to w stu procentach kupuję. I podejrzewam, że nie jestem w tym sama.
***
Dajcie znać, czy wybieracie się na”Lombard” (a może już go widzieliście?). Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii o tym filmie.