Grzegorz Damięcki to aktor, o którym ostatnio jest głośno głównie za sprawą dość intensywnie promowanych filmowych produkcji. Ale warto zobaczyć go także na deskach teatru. A konkretnie Teatru Ateneum, gdzie wraz z Grażyną Barszczewską odgrywa sceny. „Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej”.
Małżeństwo robi sceny
To spektakl, a właściwie widowisko teatralne, które grane jest w Ateneum od lutego 2011 roku. Jak sam tytuł wskazuje, mamy tu do czynienia z twórczością Stefanii Grodzieńskiej, która słynęła m.in. z serii błyskotliwych dialogów znanych jako „Scenki małżeńskie”. To one są kanwą i podstawą przedstawienia, które uzupełnione zostało o inne utwory zarówno Grodzieńskiej, jak i jej męża – Jerzego Jurandota. Z pełnych klasy i skrzących się humorem elementów powstała rzecz wyjątkowa.
„Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej” poskładała z przezabawnych dialogów, monologów, felietonów i różnych innych form twórczości satyrycznej słynnego małżeństwa Grażyna Barszczewska, która jest także reżyserką oraz odtwórczynią jednej z głównych ról w tym spektaklu. Partneruje jej Grzegorz Damięcki, a opiekę artystyczną nad projektem i duchową nad jego bohaterami sprawuje Andrzej Poniedzielski.
Teatr, który ma nie tylko klimat, ale i Ducha
Czyli jest ich troje. Ona – raz zmysłowa i subtelna, innym razem rozchwiana emocjonalnie kobieta, która wie, jak wyprowadzić faceta z równowagi. On – mężczyzna z krwi i kości, który jako mąż i nie mąż potrafi pokazać, kto tu (nie)rządzi. I jeszcze Duch Teatru, który nad nimi czuwa i kiedy trzeba przywołuje zwaśnione strony do porządku.
Bohaterowie poznają się, rozmawiają, kochają, nienawidzą, kłócą oraz przeżywają różne codzienne i niecodzienne (a nawet mrożące krew w żyłach) historie. Po orbicie tych wydarzeń kręcą się poglądy, doświadczenia, stereotypy i wyobrażenia na temat stosunków damsko-męskich. Wszystko to podane jest w charakterystyczny dla Grodzieńskiej, czyli niezwykle czarujący, abstrakcyjny i dowcipny sposób. Autorka tekstów do publiczności i swoich czytelników puszczała oko. Nie stroiła głupich min. I aktorzy grający w tym spektaklu doskonale o tym wiedzą.
Zgrany duet
Zarówno Barszczewska, jak i Damięcki zagrali swoje role fenomenalnie. Stworzyli duet, który rozumie się na scenie wprost doskonale, rozumie teksty, z którymi ma do czynienia i żongluje emocjami widzów używając do tego różnych form wyrazu. Aktorzy nie tylko grają, recytują i rozmawiają, ale także śpiewają (i robią to świetnie). Gdy wykonali wspólnie moją ukochaną „Balladę o jednej Wiśniewskiej”, miałam dreszcze. I myślę, że na długo zapamiętam to wykonanie.
Kabaret w teatrze i teatr w kabarecie
Jurandot powiedział kiedyś, że „małżeństwo, jak każda sztuka, nie może obyć się bez scen.” I trudno i lepsze potwierdzenie tej tezy. „Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej” tak naprawdę pokazują codzienność, ale zdecydowanie nie jest ona szara.
Teksty wykorzystane w „Scenach” odwołują się do tradycji najlepszych kabaretów literackich i reprezentują ten rodzaj błyskotliwego humoru, za którym dziś tęsknię, bo rzadko mam okazję go oglądać. Wspaniale, że twórcy spektaklu sięgnęli po tak ważną dla polskiej kultury twórczość, która przed laty święciła triumfy, a dziś dla młodszej publiczności jest raczej mało znana.
Stefania Grodzieńska zmarła w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie niespełna rok przed premierą spektaklu. Szkoda, że nie miała okazji zobaczyć swoich utworów w takiej odsłonie. Na pewno byłaby szczęśliwa, że zyskały taką oprawę, zostały tak wspaniale wykonane oraz przede wszystkim zrozumiane. Mam nadzieję, że będą jeszcze długo cieszyć publiczność, która szuka czegoś innego, niż niskich lotów rozrywka.
***
Widzieliście ten spektakl? A może macie swoje ulubione utwory autorstwa Grodzieńskiej i Jurandota? Jeśli tak, koniecznie podzielcie się wrażeniami i opiniami w komentarzach.
—
Fot. Marcin Wegner / Teatr Ateneum