Futro i to, co dzieje się wokół jego produkcji to rzecz, która działa na mnie jak płachta na byka. Uświadamia mi, że postęp cywilizacyjny na ludzką mentalność pod względem empatii ani trochę nie wpłynął. Dawno, dawno temu ludzie polowali na mamuty, wytwarzali ubrania z ich skór, potem składali wnętrzności przedstawicieli różnych gatunków w ofierze bogom. Jakiś czas później poszli o krok dalej – robili sobie show z ich walk, a polowania stały się dla nich rozrywką. Minęły lata, a nawet całe wieki, ludzkość osiągnęła postęp cywilizacyjny i technologiczny, ale… w kwestii stosunku człowieka do zwierząt chyba nie za wiele się zmieniło. Niestety.
Właśnie takie mam wrażenie, gdy słyszę kolejne doniesienia o tym, że sąd każe pszczelarzowi zagazować całą hodowlę, bo przeszkadza działkowiczom, że jakiś biegacz przywiązuje do bramy schroniska ciężarną sukę, a aspirująca celebrytka czy tam prawie-modelka robi sobie focie z młodym liskiem, który za kilka miesięcy zostanie obdarty z futra. Smutne. Bardzo smutne.
Zabijanie zwierząt ogólnie jest bardzo niefajne, ale czasem trzeba. Bo tak. Sama nie jem mięsa od 13 lat, i wiem, że się da przeżyć bez niego. Ale rozumiem tych, którzy muszą je jeść. Są na świecie regiony, w których jest zimno i bez futer ciężko przeżyć. OK., powiedzmy, że to też jestem w stanie zrozumieć. Ale do jasnej Anielki nie u nas. Nie w niby cywilizowanej Europie, gdzie technologie pozwalają zastąpić jakieś średniowieczne metody produkcji okryć wierzchnich. Niektórzy twierdzą, że to zatruwa środowisko i długo się rozkłada. Wiadomo, szczątki zwierząt rozkładają się szybciej, ale z kolei ich wyprodukowanie (już nawet to brzmi brutalnie) pochłania ogromne zasoby energii, wody i tlenu.
Są kraje, które zakazały hodowli zwierząt futerkowych (Austria, Chorwacja i Wielka Brytania), inne bardzo zaostrzają przepisy dotyczące warunków na fermach powodując, że taki biznes staje się nieopłacalny. Tymczasem w Polsce powstają kolejne fermy, na których w ciasnych klatkach żyją (dużo powiedziane) norki, lisy, jenoty czy szynszyle. Wszystkie piękne, włochate, sympatyczne i słodkie. I wszystkie po kilku miesiącach spędzonych w klatkach będą zagazowane lub zabite elektrodą włożoną w odbyt i w pysk, a następnie obdarte z futra – jeśli będą miały „szczęście”, to będą obdzierane martwe. Gorzej, jeśli półżywe. Bo bywa i tak.
Wszystko to jest oczywiste, ale i tak są jeszcze ludzie, którzy wolą swoje kochane, ciemne czasy. I jeszcze się tym chwalą. Szkoda, że tych bardziej mrocznych elementów hodowli „luksusowych” futer nie wrzuca się na fejsa, snapa czy insta. Jedno jest pocieszające – wokół publikacji „modelki” zrobiło się głośno. Ja pierwszy raz widziałam o tym informację na profilu Maffashion, a chwilę później głos w tej sprawie zabrała Joanna Krupa, Rafał Maślak, wszystkie znane mi strony propagujące ochronę zwierząt oraz fanpejdże poświęcone kryzysom w social mediach. Powstała też okolicznościowa strona przeciwko Justynie Pawlickiej. A sama „gwiazda” swoją stronę na Fb skasowała widząc, co się dzieje wokół. Chciała fejmu, to ma fejm. Tylko nie jestem pewna, czy właśnie o coś takiego jej chodziło.
Dlatego tym bardziej cieszą takie inicjatywy, jak chociażby Sklepy wolne od futer. Aby się do niej zapisać, marki odzieżowe pisemnie deklarują, że nie będą używały do produkcji swoich ubrań czy akcesoriów żadnych elementów futrzanych. Wśród polskich marek do kampanii dołączyły m.in. Risk, Mint and pepper, Nenukko, Wisłaki czy Solar. Najlepsze jest to, że sukcesywnie dołączają do niej duże międzynarodowe brandy, takie jak H&M, Zara, Topshop, Esprit, Marks&Spencer czy Tommy Hilfiger.
Niedawno Otwarte Klatki uratowały z jednej z ferm dwa młodziutkie liski – Jasia i Małgosię, które miały pourywane łapy i były skrajnie zaniedbane. Teraz wiedzie im się dobrze, a na fermę już nigdy nie wrócą, bo hodowca widząc co się dzieje wokół zrzekł się ich na rzecz stowarzyszenia. Szkoda, że to tylko pojedyncze przypadki. Idą wybory, więc za chwilę politycy będą mieli pole do popisu. Jaś i Małgosia pozdrawiają.