Nie jest łatwo namówić mnie na obejrzenie czegokolwiek, co kojarzy się z westernem, a jednak wybrałam się na Slow West. Westerny to nie mój klimat, nie moja stylistyka, w ogóle nie moje to. Wczoraj wraz z P. mieliśmy okazję obejrzeć w Kinotece przedpremierowo najnowszy film Johna Macleana. Tym razem było łatwo (z tym namówieniem), bo gra tam Fassbender. I nawet kierunek mnie nie odstraszył. Film pojawi się w kinach 20 listopada, więc powoli szykujcie bilety na egzotyczną wycieczkę.
Historia nie jest specjalnie skomplikowana, ale opowiedziana jest w oryginalny sposób. Poznajemy kilkunastoletniego, trochę odrealnionego Jaya, który jest Szkotem i już od pierwszych scen daje się poznać jako typowy Mały Książę. Totalny z niego romantyk – taki, co to w życiu kieruje się sercem, a nie rozumem. I zamierza walczyć o miłość. Dlatego wybrał się w podróż w poszukiwaniu swojej ukochanej. Ma sporo szczęścia, bo spotyka na swojej drodze Silasa (Fassbendera), który oprócz tego, że jest pięknooki, to jest także zbirowaty, gburowaty, brutalny, ale też zaradny i skuteczny w działaniach. Jay ma do wyboru pewną śmierć podczas podróży w pojedynkę lub towarzystwo niespecjalnie rozmownego gościa, który w sumie nie wiadomo kim jest, ale dobrze strzela i całkiem nieźle radzi sobie z niechcianym towarzystwem. I który obiecuje, że doprowadzi chłopaka do ukochanej w jednym kawałku.
Nie jest to łatwe, bo jak to na Dzikim Zachodzie, dzieje się sporo. Ciągle przewijają się łowcy nagród, poszukiwacze Indian i zagubieni podróżnicy. Co jakiś czas zdarzają się strzelaniny i nagłe sytuacje, które powodują, że większość zasiadającej w kinie widowni podskakuje na fotelach lub wydaje z siebie różnego rodzaju wyrazy dźwiękonaśladowcze. I równie często, albo nawet o wiele częściej, wydaje z siebie śmiech. Film jest pełen sprzeczności. Dzięki temu nie ma w nim patosu, a widzowie cały czas balansują na granicy strachu i śmiechu. Nawet w tych najbardziej granicznych sytuacjach. Sól na świeżą ranę postrzałową? A proszę bardzo. Boki zrywać.
Kiedy wychodziliśmy z kina, powiedziałam do P., że jest to jeden z dziwniejszych filmów, jakie widziałam. Zaskoczył mnie dosłownie wszystkim. Formą, strukturą, zakończeniem. Nie jest typowym westernem i zupełnie bym go tak nie nazwała. Duża dawka zabawnych scen ratuje go od sentymentalizmu, a świetnie dobrany duet bohaterów reprezentujących skrajny idealizm i pragmatyzm prowadzi nas przez ten dziwny Dziki Zachód bez uczucia dłużącej się drogi. Która ani łatwa, ani usłana różami nie jest.
„Slow West” zdobył na świecie spore uznanie. Zwyciężył na Sundance, spotkał się z pozytywnymi recenzjami krytyków i ciepłym przyjęciem publiczności. Jest to film bardzo świeży, zrobiony z pomysłem, świetnie zagrany i nagrany oraz opatrzony bardzo dobrą muzyką. Mam nadzieję, że przyjmie się i u nas. Takie westerny to ja mogę.