Krzysiek Zalewski – Zalef dziesięć lat później

Krzysiek Zalewski koncert

Krzysiek Zalewski to artysta, którego zawdzięczamy polskiej edycji programu „Idol”. Na szczęście udało mu się odciąć trochę od poidolowskich wątków i odnaleźć swoją własną artystyczną drogę. Wczoraj miałam okazję posłuchać na żywo materiału z jego pierwszej po dłuższej przerwie płyty „Zelig”. I to w wersji akustycznej.

Niewiele brakowało, a koncert bym odpuściła. Dwudziestominutowa wizyta w Złotych Tarasach w piątkowe późne popołudnie/wczesny wieczór (zależy, co kto kiedy kończy i zaczyna) potrafi wyprowadzić z równowagi. Gawiedziowstręt dokładnie taki, jak u Pidżamy Porno. Znalazłam się tam za sprawą mojego przyjaciela, który w poczet przyjaciół wszedł dzięki dyskusjom o pewnej płycie wydanej dziesięć lat  temu. Wtedy był Zalef i „Pistolet”, a teraz jest Krzysztof Zalewski i „Zelig”.

Nie dość, że Zalewski to „swój człowiek” (w sensie, że z Lublina), to jeszcze bardzo utalentowany i skromny. Jedno i drugie udowodnił podczas wczorajszego akustycznego koncertu w Znajomi Znajomych na Wilczej. Zrobił one-man show, podczas którego zagrał kawałki ze swojej nowej płyty i kilka „kradzionych”, ale świetnie zinterpretowanych hitów. Nawet mojemu Piotrkowi, który jest zdeklarowanym fanem Stinga i Police bardzo przypadła do gustu „zalewska” wersja „Message in a bottle”.

Występ w „Idolu” otworzył Krzyśkowi drzwi do popularności i pozwolił wyrobić niezłą markę. Ale musiało minąć sporo czasu, żeby łatka „talent show” się od niego odkleiła. Koncertował sobie „cichutko” z Heyem, Brodką i Muchami, tworzył muzykę do różnych projektów i miał czas komponować piosenki, które znalazły się na „Zeligu”. Pewnie sporo osób pamięta tamto jego wcielenie – długowłosego 19-latka w skórzanej ramonesce, który wygrał wokalny program, mimo że był „tylko” gitarzystą metalowego zespołu. Pamiętam większość jego „wykonów”  – z „Hot Stuff” Donny Summer na czele. Tak naprawdę tamta wygrana dopiero dzisiaj mu procentuje. I dobrze, bo zapewne bez „Idola” trudniej by mu było promować ten dojrzały i wypracowany przez ładnych kilka lat krążek.

„Zelig” kupiłam dokładnie trzy tygodnie temu na poprawę humoru. Zadziałał, choć przesadnie wesołkowaty nie jest. I od dnia zakupu ani na chwilę nie wyjęłam tego krążka z odtwarzacza. Katuję dokładnie tak samo, jak katowałam najnowszy album Arctic Monkeys. W Empiku w poszukiwaniach płyty pomagał mi pewien młody pan (nie odwrotnie), który zrobił lekko zdegustowaną minę i skomentował mój zakup hasłem „Eeee popik. Poprzednia jego płyta była dużo lepsza. Zna pani?”. Eeeee, no pewnie, że zna. Ale zakupu „Zeliga” absolutnie nie żałuje, bo krążek jest naprawdę dobry.

Zobacz również

  • P.

    Potwierdzam w całej rozciągłości. Koncert bardzo przyjemny, choć krótki. Oby więcej takich ludzi na polskiej scenie muzycznej 🙂

  • JK

    Jacie! To już 10 lat?! Pamiętam jakby to było wczoraj! btw podczas przeprowadzki wpadł mi w ręce bilet z koncertu Loch Ness:)

    • JK

      hmm i to jaką rocznicę! podziwiam…że tyle ze mną wytrzymałaś! i kolejnych 10…i następnych i…. 🙂

  • Będziemy wypatrywać kolejnych. Obiecuję 🙂

  • Dokładnie dziesięć – „Pistolet” wyszedł 1 marca 2004. Ej! mamy rocznicę znajomości 🙂