Komunikacyjna plaga w komunikacji

Rozmowy telefoniczne w autobusach

Rozmowy telefoniczne w autobusach i innych środkach transportu publicznego powinny być surowo zabronione. Najlepiej z wejścia, z czerwonym znaczkiem i mandatem gratis. OK – czasem trzeba odebrać, zaczekinować się mamie albo powiedzieć lubej/lubemu, że nastąpi opóźnienie w dotarciu na spotkanie.  Ja wiem, że XXI wiek, że technologie, potrzeba ciągłej komunikacji, mobilność, multimedia itd itp… Ale bez przesady.

Nawet nie będę wspominać o historiach typu dzwoniące telefony w teatrze czy w kinie – bo te przypadki należą do serii „oczywistych oczywistości”. Teoretycznie wiemy, że nie można, a w praktyce bywa różnie. Teraz bardziej mnie bolą rozmowy współpasażerów. To bywa nie do wytrzymania.

Pominę fakt, że słuchawki i odcięcie od świata powoduje, że ani o godzinę bliźniego nie zapytasz, ani nie poderwiesz zagadując (nie to, żebym akurat potrzebowała, tak ogólne zauważam). Jedno wiem na pewno: wszechobecne, beztroskie pogawędki w środkach komunikacji miejskiej, a tym bardziej na dalszych trasach to jakaś plaga naszych czasów. Wiem, bo sama od kilku dni czuję się atakowana tą „chorobą”.

Jeśli nie masz akurat ochoty przywdziać słuchawek, biada ci, pasażerze (czy są na sali poloniści?). Oj biada. „Nokia tune” (bez obrazy), różne wersje „ring ring”, kubańskie rytmy, aktualne hity list przebojów i nie daj Bóg, disco polo (to już sytuacje ekstremalne). Ale i tak potem jest jeszcze gorzej. Rozmowy o pogodzie, spławianie konsultanta sieci (nomen omen) komórkowej, relacjonowanie zakupów, planowanie menu na obiad albo obrabianie tyłków koleżanek z pracy (dosłownie i w przenośni). W ciągu jednej wycieczki tyle historii poznałam. Bywają prawie tak samo fascynujące, jak perypetie bohaterów „Klanu”.

Chyba podobne obserwacje poczynił amerykański rysownik Ted Slampyak, który stworzył sześć „propagandowych” plakatów nawiązujących do stylu lat ’20, ’30 i ’40 ubiegłego wieku. Zaprezentował na nich zasady etykiety korzystania z telefonów komórkowych i moim zdaniem trafił w samo sedno. Pokazał sześć najbardziej irytujących sytuacji towarzyskich, w których główną rolę gra telefon i brak kultury. Mam nadzieję, że nowe technologie pomogą trochę przypomnieć i zrobić aktualizację „dobrych manier”.

Zobacz również

  • P.

    A jeśli ktoś miałby dzwonek Parova Stelara (dziwny trafem składa się, że jestem jedną z takich osób) to byłabyś mnie poirytowana :)? Czy generalnie fakt jest faktem i żaden Marcus Füreder nie uratuje sytuacji? Pytam, żeby w razie „W” ustawiać telefon w trybie wibracyjnym 🙂

  • Stelar ma specjalne prawa. W takiej sytuacji mogłabym nawet spróbować zagadać. Kto wie, może nawet poderwać… 😛

  • m.

    przypomniała mi się pewna wycieczka do Poznania…
    ale przyznaję, bez bicia. ja też, w trakcie moich ostatnich wielogodzinnych podróży, lubiłam sobie pogadać przez tel… ale po cichutku 😉
    p.s. we wtorek spodziewaj się telefonu 🙂

    • Ojj pamiętam tę masakrę w drodze do Poznania. I nasze wzrokowe hejty też.
      Telefon chętnie odbiorę (obym tylko nie była wtedy w autobusie) 😉

  • Daria

    A mnie, szczerze mówiąc, nieco dziwią te negatywne głosy o rozmowach przez telefon w komunikacji miejskiej. To jest jednak miejsce publiczne… Sama autobusami czy tramwajami nie jeżdżę, ale uważam, że póki ktoś się do słuchawki nie wydziera, niech sobie gada, dlaczego nie?

    • Ja nie przepadam. Najgorzej jest, gdy jedzie się w jakąś dłuższą trasę, a współpasażerka ostro opowiada koleżance np. o bigosie (sama to przerabiałam). To męczy i przeszkadza. Zauważyłam, że pasażerowie są w takich sytuacjach coraz bardziej wyczuleni i reagują – czasem dość ostro 😉 Czasem wiadomo – trzeba odebrać, ale to co innego niż długie rozmowy, które umilają podróż. Bo niestety umilają wtedy wszystkim :/