Walka o (sceniczną) twarz. Bo z artystami nigdy nie wie, oj nie wie się…

Ulica Szaleństw

Teatr jest tematem, który inspiruje twórców (teatralnych i nie tylko) właściwie od zawsze. Bo czy jest coś bardziej fascynującego niż zajrzenie za kulisy i podpatrzenie, jak przygotowywane są spektakle i jak tworzy się wielkie sceniczne role? Oto kilka przykładów na to, jak dobrze teatr wygląda na ekranie i …na scenie.

Niedawno wybraliśmy się z P. do warszawskiego Iluzjonu na musical „Ulica szaleństw” z 1933 roku. Historia jest prosta i opiera się często powtarzanym schemacie.  Jak to w Ameryce – bogaty (i obleśny) sponsor postanawia sfinansować wymagający ogromnych nakładów spektakl, aby zadowolić swoją piękną (i oczywiście młodą) przyjaciółkę. Protegowana chętnie korzysta z oferty, choć daleko jej do wierności swojemu „dobroczyńcy”. Ten z kolei chętnie uczestniczy w próbach śliniąc się na widok obnażonych (jak to na rewii) kobiecych nóg (męskie były o wiele bardziej zasłonięte). Oprócz tego oczywiście początkująca aktorka, która później zostaje gwiazdą przedstawienia, wątek miłosny (różny od „sponsorskiego”), mordercze próby, rywalizacja i nieustająca walka o uznanie widzów. I właśnie ten ostatni element jest szczególnie fascynujący. Despotyczny reżyser wyciska ze swojego zespołu ostatnie poty, a oni poddają się jego władzy w walce o sukces przedstawienia. Każdy musi się dostosować, aby zadowolić lud, który tłumnie zgromadził się na sali w dniu premiery. Ciężkie tygodnie treningów zostają uwieńczone chwilą braw i owacji, a reżyser zostaje sam ze swoją „chwałą”. I chyba o to w tym wszystkim chodzi.

Podobną tematykę, tylko z mniejszym rozmachem i na polskim gruncie (pewnie jedno wynika z drugiego), prezentuje rewelacyjny film „Jutro premiera”(1962) z całą plejadą polskich gwiazd sceny i ekranu. Zresztą nie może być inaczej w przypadku duetu scenarzystów Morgenstern & Jurandot. W dodatku z muzyką Komedy. Ale do rzeczy. Znowu jest „szef” – w tym wypadku dyrektor teatru (i to Aleksander Bardini), który zamierza wystawić sztukę młodego dramaturga (Gustaw Holoubek). Największa gwiazda przybytku (zjawiskowa Irena Malkiewicz) zgadza się wystąpić w pobocznej roli, ale potem rezygnuje. Znowu mamy młodą piękność (Kalina Jędrusik), która jest mocno lansowana przez reżysera (Wieńczysław Gliński), a odtwórca głównej roli męskiej (Edward Dziewoński) ciągle „atakuje” szefostwo o podwyżkę, bo inaczej nie zagra. Ten sam schemat co w „Ulicy szaleństw” – premiera staje pod znakiem zapytania, ale sytuację ratuje suflerka (Barbara Krafftówna), która z ogromnym powodzeniem obejmuje główną rolę i zostaje gwiazdą spektaklu.

Ale żeby nie było za bardzo filmowo, będzie też o teatrze w teatrze. Na początku roku byłam z moją przyjaciółką Magdą w lubelskim Teatrze Osterwy na „Komedii teatralnej” według tekstu fińskiego dramaturga Bengta Ahlforsa. Wraz z resztą widzów znalazłyśmy się po drugiej stronie sceny i miałyśmy okazję przyjrzeć się przygotowaniom do premiery. Bluzgająca ciągle reżyserka miała niezbyt łatwe zadanie. Musiała ogarnąć całą niesforną ekipę – od cierpiącego na braki weny (i talentu) dramaturga, przez ciągle grymaszący i rywalizujący ze sobą zespół, gwiazdorskie zachowania przebrzmiałej nieco gwiazdy, która czasy świetności ma już za sobą, po kłopoty z finansami (nie było młodej protegowanej, to nie było i „mecenasa”). Całość na bieżąco komentował Oskar – inspicjent, który błyskotliwie podsumowywał sceniczne perypetie bohaterów cytatami „ludzi teatru”. Nie wyglądało to tak różowo, jak mogłoby się wydawać. Kwiaty i owacje to tylko wisienka na torcie i rekompensata za wyrwane z nerwów włosy i rzucone w przestrzeń niecenzuralne hasła.

Cóż, wygląda na to, że sztuka pod każdą szerokością geograficzną rządzi się podobnymi prawami. Bez względu na nakłady finansowe. Wszystko w służbie Sztuce i Widzowi. I niech tak będzie jak najdłużej. Amen.

źródło: teatr.lublin.pl
źródło: teatr.lublin.pl

Zobacz również