3 marca na ekrany kin wkroczył film Filip oparty na powieści Leopolda Tyrmanda z 1961 roku, którą sam autor określił „syntezą najważniejszych spraw mojego życia”. W niezwykle gęstym od tych ważnych tematów, wydarzeń, przemyśleń i emocji obrazie ważne wydarzenia historyczne mieszają się z ważnymi wydarzeniami osobistymi. Bo pokolenie, które w pokazanym na ekranie 1943 roku przeżywało swoją młodość, wcale nie miało ochoty być pokoleniem straconym.
Film Filip wyreżyserowany przez Michała Kwiecińskiego (za który otrzymał Złote Lwy) jest z pewnością filmem odważnym. Pokazuje wojnę w zupełnie inny niż dotychczas sposób – także z perspektywy, której nie mamy w zwyczaju przyjmować. Przede wszystkim pokazuje życie młodych ludzi, których młodość i wchodzenie w dorosłość przypadły na straszne czasy.
Opowiada historię młodego Polaka żydowskiego pochodzenia, który wraz z grupą innych cudzoziemców pracuje w ekskluzywnym hotelu we Frankfurcie nad Menem. Jest nienagannie ubranym kelnerem, który z gracją porusza się po hotelowych korytarzach, biegle włada kilkoma językami i stosuje nie zawsze czyste zagrania wobec niemieckich kobiet, a nawet swoich przyjaciół. Bywa do bólu zimny, cyniczny i bezwzględny, ale nie odpycha ani nie powoduje nawet odrobiny niechęci. Ma w sobie coś, co każe wytłumaczyć przyjmowane przez niego postawy. I potworną porcję bólu, który wprost widać na ekranie.
Młodzi ludzie pracujący w hotelu, gdzie aż roi się od bezczelnych, zmanierowanych Niemców szukają swojego pomysłu na przetrwanie wojennej zawieruchy. I znajdują swoje sposoby na walkę z nazistami – czasem może to być zwykłe plucie do kawy przygotowanej dla dyrektora, innym razem podkradanie wina z hotelowej spiżarni albo sypianie z żonami niemieckich oficerów. Nie są na froncie, ale cały czas grozi im niebezpieczeństwo. Między innymi dlatego, że oprócz wojny i pracy mają przecież także swoje młodzieńcze sprawy. Wśród nich jest miłość, która pojawia się w momencie, w którym naprawdę ciężko o happy endy. Tylko jak jej dać do zrozumienia, żeby wróciła później?
Koniecznie sprawdźcie tekst o innym filmie opowiadającym o życiu hotelowej obsługi – „Zaklęte rewiry”
Nieszczęścia i dramaty dotyczą młodych chłopaków, ale także Niemek, które dopiero wchodzą w dorosłość albo straciły na wojnie mężów, narzeczonych i kochanków. Pojawiające się uczucia do cudzoziemców mogą prowadzić w najlepszym wypadku do przykrych konsekwencji. Potencjalne zniszczenie czystości niemieckiej rasy grozi dla cudzoziemców śmiercią, a dla Niemek ogoleniem głowy, czasem pobiciem, a na pewno społecznym ostracyzmem. To wątek, o którym wspomina się rzadko.
Ale nie jest tak, że na ekranie pokazana jest sama martyrologia, ludzkie tragedie i umartwianie się nad losem pokolenia dotkniętego wojną. Są także wątki humorystyczne, które odejmują ciężaru całości, historie miłosne oraz dość odważne sceny erotyczne. Klimatu zdecydowanie dodają także świetne zdjęcia Michała Sobocińskiego oraz znakomita muzyka – zarówno ta ilustracyjna, jak i będąca elementem opowieści (podczas prywatek oraz przyjęć w hotelu grany jest uwielbiany i promowany przez Tyrmanda jazz).
A do tego znakomity Eryk Kulm jr w roli Filipa słusznie uhonorowany za nią nagrodą im. Zbyszka Cybulskiego. Widząc stworzoną przez niego kreację czujemy, że rozumie swojego bohatera, który stracił rodzinę i wszystko, co było ważne w jego życiu. Ale nie poddaje się i szuka pomysłu na to, jak przetrwać i jak wyrzucić z siebie nagromadzone emocje. Brawurowa kreacja Eryka Kulma jr to jedna z najlepszych ról, jakie widziałam ostatnio w polskim kinie. Obok niego wielu aktorów zagranicznych, wśród których moją uwagę przykuła przede wszystkim Caroline Hartig jako Lisa oraz polscy aktorzy – Robert Więckiewicz jak zwykle w roli cwaniaka (od razu na myśl przyszło mi „Wesele”) i Sandra Drzymalska w niewielkiej, ale świetnie zagranej roli.
Czy warto obejrzeć ekranową odsłonę „Filipa”? Moim zdaniem tak. I to z kilku powodów. Na pewno dla zyskania innego spojrzenia na wojnę, dla znakomitych ról aktorskich i – last but not least – dla Tyrmanda, którego zawsze warto przywoływać i przypominać. Po niedawnym „Panu T.” z Pawłem Wilczakiem w roli tytułowej dobrze było znów zobaczyć Tyrmanda. Myślę, że mógłby być z ekranowej wersji „Filipa” zadowolony.
***
Widzieliście film Filip? Jak Wasze wrażenia z seansu? Koniecznie dajcie znać w komentarzu.