Dokument „Młynarski. Piosenka finałowa” to film, na który bardzo czekałam. Jego reżyserka i autorka scenariusza – Alicja Albrecht postanowiła przybliżyć nam postać twórcy, który już w młodym wieku trafił do panteonu najważniejszych postaci polskiej kultury, ale też człowieka, który od czasu do czasu musiał z tego panteonu schodzić.
Stworzenie filmu o tak ważnej dla naszej kultury osoby było z pewnością zadaniem niełatwym. Reżyser w takich przypadkach musi się sporo nakombinować, aby nie wyszła z takiego filmu laurka. Bo pewnie laurkę stworzyć najłatwiej – szczególnie, gdy film ukazuje się po śmierci bohatera. Wtedy wszyscy chętnie wspominają, wysławiają talenty, snują opowieści i przypominają sobie anegdoty. Ale „Młynarski. Piosenka finałowa” to nie jest ten przypadek.
Osią filmu Alicji Albrecht jest oczywiście życiorys Wojciecha Młynarskiego. Opowiada o nim sam Mistrz w szczerej rozmowie odbywającej się w jednym ze szklanych wieżowców w centrum Warszawy. Jego wypowiedzi uzupełniane są wypowiedziami innych osób (dla kontrastu – nagrywanymi w takich miejscach jak Teatr Ateneum czy Łazienki Królewskie) oraz materiałami archiwalnymi.
Autorka filmu musiała zadać sobie sporo trudu, aby przejrzeć przepastne archiwa TVP i w trwającym półtorej godziny filmie zamieścić to, co w twórczości Wojciecha Młynarskiego najważniejsze. Współczesne wypowiedzi Młynarskiego oraz innych opowiadających o nim osób zilustrowane są fragmentami programów telewizyjnych, koncertów, nagraniami z przygotowań do spektakli i widowisk oraz wypowiedziami sprzed lat. Dzięki temu mamy możliwość zobaczenia Mistrza w akcji – a właściwie w wielu akcjach, które tak dobrze wykonywał.
Dokument „Młynarski. Piosenka finałowa” jest wielowątkowy i wielowymiarowy – pokazuje kilka twarzy Wojciecha Młynarskiego i różne wątki w jego życiu. Jednak robi to w nienachalny sposób. Po prostu pozwala mówić innym: przyjaciołom, współpracownikom, rodzinie oraz samemu Mistrzowi. Obok dzieci Wojciecha Młynarskiego – Agaty, Pauliny oraz Jana, widzimy na ekranie m.in. Jerzego Derfla, Olgę Lipińską, Janusza Gajosa, Wiktora Zborowskiego, Janusza Głowackiego, Artura Andrusa, Krystynę Jandę czy Irenę Santor.
Osiągnięcia i dokonania genialnego autora skonfrontowane są na ekranie z prywatnym wizerunkiem Wojciecha Młynarskiego, który odbiegał od tego, który znaliśmy z piosenek oraz występów estradowych czy telewizyjnych. To, że bywał człowiekiem wymagającym i trudnym we współpracy przyznał on sam, a potwierdzili – członkowie rodziny, przyjaciele i współpracownicy. Dziś już ewidentnie pogodzeni z faktem, że bycie przyjacielem, dzieckiem czy żoną tak wielkiego artysty oznaczało konieczność radzenia sobie z licznymi trudnościami.
Jednym z najtrudniejszych tematów poruszonych w filmie jest choroba. Kilka bliskich Młynarskiemu osób podkreślało, że tak ogromna wrażliwość Autora musiała się jakoś „odbić”. Odbiła się w chorobie afektywnej dwubiegunowej, która powodowała cały szereg poważnych konsekwencji. I stawiała Mistrza przed najgorszym dla artysty wyborem: leczenie, które umożliwia w miarę normalne funkcjonowanie, ale uniemożliwia pracę lub brak leczenia i możliwość pisania. Wybory w takiej sytuacji nie były ani łatwe, ani oczywiste.
„Młynarski. Piosenka finałowa” podsumowuje karierę Mistrza, opowiada o nim jako o człowieku, ale ma jeszcze jeden, trochę bardziej ukryty atut. Opowiada o satyrze oraz podkreśla rolę ironii i piosenki, która może być formą publicystyki.
Wydawać by się mogło, że piosenka to ot, taka tam mała twórczość. Ktoś ją komponuje, pisze do niej słowa, ktoś wykonuje i ktoś umieszcza na radiowych playlistach. Jeśli z kolei mówimy o wielkich osobowościach świata kultury i niebywałych talentach, niezbyt często przychodzą nam do głów skojarzenia z prostym ludem i szarą codziennością. Młynarski w ciągu wielu lat swojej aktywności pisarskiej udowodnił, że może być zupełnie inaczej.
Zasmucił mnie fakt, że w dniu, w którym film wchodził do kin, na wieczornym seansie w warszawskiej Kinotece było tylko kilkanaście osób – a wszystkie sporo ode mnie starsze. Moim zdaniem zdecydowanie warto obejrzeć ten dokument (nawet jeśli nie pamięta się festiwalu w Opolu ’65). To świetna okazja, aby poznać Młynarskiego – absolutnie wyjątkową postać dla polskiej kultury, ale też lepiej zrozumieć kulturę słowa i wartość dobrej piosenki. Nie tylko finałowej.
Widzieliście ten film? Jeśli tak, koniecznie dajcie znać, czy przypadł Wam do gustu. Jeśli nie widzieliście – koniecznie to naprawcie!
—
Zdjęcia: materiały prasowe