Istnieje teoria, że kobiety łagodzą obyczaje. Spektakl „Nasze żony” w Teatrze Syrena dowodzi, że bywają one też punktem zapalnym większych i mniejszych konfliktów. Ale pokazuje też, że ich obecność (lub nieobecność) może być pretekstem do tego, aby się zastanowić nad relacjami międzyludzkimi. I to w różnych wymiarach.
Mężowie swoich żon
Na scenie Teatru Syrena oglądamy trzech mężczyzn w średnim wieku. Każdy z nich reprezentuje klasę średnią i każdy jest całkiem nieźle życiowo ustawiony. Max (Wojciech Malajkat) jest radiologiem, Paul (Jerzy Radziwiłowicz) lekarzem, a Simon (Wojciech Pszoniak) właścicielem salonów fryzjerskich. Nie wiemy, skąd się znają, ale dowiadujemy się, że ich przyjaźń trwa już 35 lat. Oznacza to mniej więcej tyle, że przeżyli w swojej obecności sporą część życia.
Jednym z ich męskich rytuałów jest cotygodniowa gra w karty. Max i Paul czekają na Simona, który się spóźnia, a czas pomiędzy irytacją a oczekiwaniem wypełniają wymianą informacji co u którego słychać. W końcu zjawia się Simon i z wejścia wypija spore ilości alkoholu nie zdradzając przy tym przyczyny swojego spóźnienia. Gdy męczony przez kumpli pytaniami odpowiada, co się wydarzyło, już wiadomo, że ten wieczór będzie obfitował w ogromne problemy i jeszcze większe znaki zapytania.
Simonowe wieści
Na wiele poważnych pytań będą musieli odpowiedzieć sobie sami przyjaciele Simona, bo ten wkrótce po przybyciu na miejsce popija alkoholem leki i mdleje. Zanim pada w salonie, prosi swoich towarzyszy o przysługę, która może uratować mu co najmniej komfort najbliższych lat życia – a konkretnie uchronić przed wylądowaniem w więzieniu. Przy okazji przypomina, jakie są jego „zasługi” w tej wieloletniej i zażyłej przecież przyjaźni.
Kiedy już Max i Paul uświadamiają sobie zaistniałą sytuację, zastanawiają się, co mają teraz zrobić: pomóc przyjacielowi i narazić siebie w razie, gdyby kłamstwo wyszło na jaw, czy postąpić zgodnie z logiką i nie dbać o losy Simona, który srogo narozrabiał. Obmyślają strategię, sprzeczają się, rozważają różne możliwości…
Cena i wartość przyjaźni
Okazuje się, że panowie reprezentują zupełnie różne podejścia do życia i relacji międzyludzkich. Maxowi dość łatwo przychodzi ocenianie i wysnuwanie wniosków, Paul próbuje ze stoickim spokojem wyjaśnić sytuację i zastanowić się nad właściwą drogą rozwiązania problemu. Rozmowa o Simonie i jego występku prowokuje do stawiania pytań w znacznie szerszych kontekstach.
Kiedy zaczynają rozmawiać o związku Simona, siłą rzeczy odnoszą to do swoich relacji z kobietami. I trudno nie zauważyć, że w dużej mierze to one (relacje) są odpowiedzialne za wiele problemów – między innymi za ten, przed którym właśnie stanęli. Simon ożenił się z piękną, ale kompletnie niepasującą do niego kobietą. Małżeństwo Paula jest nijakie, przepełnione obojętnością i pozbawione komunikacji (co dotyczy także jego relacji z dziećmi). Natomiast Max jest po rozwodzie i okazuje się, że kompletnie nie potrafi ułożyć swojego życia uczuciowego (ani tak naprawdę życia w ogóle). Nie pomaga mu w tym narcystyczna osobowość i konfliktowy charakter. A od tych wniosków mężczyzn dzielił już tylko krok do rozmowy na temat cech (i wad) każdego z nich. Trzeba więc się zastanowić nad sensownością tej przyjaźni, bo po tym wieczorze już nigdy nic nie będzie takie samo.
Droga do sedna
Na początku tego tekstu trochę przewrotnie napisałam o tym, że to relacje z kobietami są w tym spektaklu źródłem konfliktów i problemów. To by było zbyt proste i schematyczne – a do takich przedstawień ten spektakl zdecydowanie nie należy. Tytułowe „Nasze żony” stanowią pretekst do zastanowienia się, na czym polegają dwie podstawowe relacje w życiu większości ludzi: związek uczuciowy i przyjaźń. Okazuje się, że łatwo popaść w nudę, rutynę i uproszczone modele.
Sztuka oparta jest na znakomitym tekście Érica Assousa. Podobno w Paryżu biła ona rekordy popularności, więc tym bardziej cieszę się, że została ona wystawiona w Teatrze Syrena. Jest to typowy komediodramat, w którym wątki humorystyczne przeplatają się z elementami poważnymi. Proporcje są świetnie wyważone – po przechyleniu się w kierunku życiowych dramatów jesteśmy po chwili przywracani do stanu równowagi. Bywa śmiesznie, ale nie wesołkowato. I tym tkwi ogromna siła przedstawienia.
Aktorstwo na pierwszym planie
„Nasze żony” to przykład realizacji scenicznej, w której najważniejsi są aktorzy. To oni prowadzą nas na manowce zawiłości relacji międzyludzkich i oni nas z nich wyprowadzają. Swoje role rewelacyjnie zagrali Wojciech Malajkat, Jerzy Radziwiłowicz i Wojciech Pszoniak (który jest tu także reżyserem). Widać, że wszyscy trzej aktorzy rozumieją się świetnie i nie próbują się nawzajem „przekrzykiwać”. Rozmawiają – dosłownie i w przenośni. I właśnie przez rozmowę poznajemy ich losy oraz podejście do świata i innych ludzi.
Gdybym miała podsumować ten spektakl jednym hasłem, byłby to minimalizm. Przejawia się on zarówno w samym tekście, który nie jest upstrzony ani przejaskrawiony, w muzyce, która na tyle sprawdza się jako tło, że nawet nie zwraca na siebie uwagi, w scenografii oraz kostiumach. Sposób kreacji trzech bohaterów wpisuje się idealnie w tę układankę. Wyglądają i zachowują się tak, jakby przed chwilą weszli na tę scenę prosto z ulicy, w swoich codziennych ubraniach.
Po owacjach
Fajnie było spędzić wieczór w takim doborowym towarzystwie. Trzech świetnych aktorów, dobry tekst, życiowy temat (choć niestandardowa historia) i kilka sporych zaskoczeń powodują, że wychodzi się z teatru z uczuciem ogromnej satysfakcji. W przypadku spektakli o relacjach istnieje spore zagrożenie, że można przesadzić ze schematami. Jeśli robi się to tak subtelnie i z taką klasą jak w przypadku spektaklu „Nasze żony”, sukces jest murowany.
—
Zdjęcia: Krzysztof Bieliński