Jeśli maraton, to tylko z kulturą w roli głównej – to moja (może mało w trendzie „fit”, ale jednak moja) dewiza, w którą idealnie wpisał się IV Opolski Maraton Teatralny zorganizowany przez Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Główną ideą Maratonu jest skondensowanie w kilka dni najciekawszych i najnowszych produkcji i pokazanie ich publiczności.
Wraz z Martą z Kulturalnie po raz kolejny wybrałyśmy się do Stolicy Polskiej Piosenki w nie muzycznych tym razem celach. Nie lubimy się męczyć ani pocić, ale na szczęście start w takim Maratonie można odbyć zasiadając na widowni. Tak też uczyniłyśmy. Udało nam się zobaczyć trzy spektakle reprezentujące różne podejścia do teatru, gry aktorskiej i tematu formy.
Zaglądajcie także na moje profile na Facebooku @Anna Fit – Kulturalny Blog oraz na Instagramie @annafit_pl
„Król Lear” – reż. Anna Augustynowicz
Słynny dramat Szekspira w reżyserii Anny Augustynowicz to zdecydowanie najbardziej spektakularna realizacja spośród tych, które zobaczyłam podczas Opolskiego Maratonu Teatralnego. Koprodukcja Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu i legnickiego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej to przedsięwzięcie z jednej strony odnoszące się do klasyki teatru, z drugiej łamiące schematy i przełamujące patos opowiadanej historii.
W roli tytułowej znakomity Mirosław Zbrojewicz, który jako leciwy król oddaje władzę swoim córkom wiążąc z nimi nadzieje na spokojną starość. We wszystkich pozostałych rolach wystąpiły same kobiety, które zobrazowały bezlitosny świat pełen intryg, chciwość i braku empatii prowadzących do wielu tragedii.
Lear miota się po scenie, wzywa bogów (ich udział wnosi do akcji dużo świeżości i rozrzedza powietrze, które mógłby zagęścić nadchodzący patos), oddala się od centrum wydarzeń i obserwuje je czasem z pozycji widowni, czasem ze sterty zupełnie współczesnych krzeseł. Zimne, trupioblade, niczym niewzruszone córki knują swoje intrygi, a królewski błazen wydaje się jako jedyny zdolny do w miarę realnej oceny sytuacji Króla.
W warstwie realizacyjnej na uwagę zasługują oszczędna, ale dająca duże pole do interpretacji scenografia – mobilne ramy z pleksi, które dzielą bohaterów, a czasem stają się ich odbiciami, stół przypominający taki do sekcji zwłok, na którym leży odziany jedynie w karminowy szlafrok Lear, obrotowe białe krzesło kojarzące się z dawnymi gabinetami lekarskimi oraz materiały wideo obrazujące symboliczny sposób wojnę.
Do tego znakomite kostiumy młodego projektanta Tomasza Armady, którego bardzo ciekawą wystawę „Różnorodność” niedawno można było oglądać w Muzeum Etnograficznym w Warszawie i charakteryzacja doskonale dopełniająca wyraziście skrojonych przez aktorki bohaterów.
„Król Lear” to spektakl , z którego każdy w pewnością wyciągnie dla siebie jakąś swoją prawdę i którego oglądanie jest prawdziwą przyjemnością.
„Bez tytułu 09/21” – reż. Anna Karasińska
Widząc w repertuarze Maratonu spektakl „Bez tytułu 09/21” wiedziałam jedynie tyle, że nie mam bladego pojęcia czego się po nim spodziewać. Z dzisiejszej perspektywy, kiedy już (prawie) wszystko wiem, nawet określenie „spektakl” wydaje się nadużyciem.
Teoretycznie „Bez tytułu 09/21” ma to, co spektakl mieć powinien. Dzieje się w teatrze, ma reżyserkę, ma scenę, a właściwie przestrzeń w której się rozgrywa, aktorów, którzy w tym przypadku wyglądają jak zwyczajni ludzie, których spotykamy w markecie, tramwaju czy na naszej ulicy oraz widownię. I mam nadzieję, że tę ostatnią mieć będzie, bo jest to bardzo dobra i ciekawa realizacja.
Z pewnością rozczarują się ci, którzy oczekują „przedstawienia” – kostiumów, makijaży, fabuły (dla rozluźnienia obowiązkowo z wątkami komediowymi), ale warto spojrzeć na ten spektakl jako eksperyment – zarówno sceniczny, jak i psychologiczny. Ja właśnie tak potraktowałam „Bez tytułu 09/21”. I uspokajam wszystkich, którzy boją się być poddawani eksperymentom: wystarczy oglądać i nic nie trzeba robić. Uff.
Dlaczego nie ma tytułu? Może dlatego, żeby niczego widzom nie sugerować. Albo dlatego, że realizatorzy nie znaleźli na tyle uniwersalnego hasła, które pomieściłoby akcję spektaklu. Wszystko jest możliwe.
Na eksperymentalnej scenie Modelatornia znalazła się grupa aktorów, którzy zdecydowanie nie robią wielkiego show. Przez nieco ponad godzinę czytają/opowiadają o swoich obserwacjach dotyczących siebie samych. Inni uczestnicy spektaklu podchodzą do nich i powtarzają to, co powiedziała poprzednia osoba. Trochę pamiętają, trochę nie, czasem chce im się śmiać, a czasem są bardzo poważni. Dużo jest o ciele (czy łydka nie może być sexy?), wyglądzie, emocjach i upływającym czasie. Doświadczają siebie nawzajem i siłą rzeczy wciągają w to publiczność. Każdy pewnie znajdzie sporo cech czy doświadczeń wspólnych z bohaterami spektaklu i pomyśli o sobie może w trochę inny nich dotychczas sposób.
Jeśli jesteśmy na stanowisku, że sztuka – w tym wypadku sceniczna – ma skłaniać do refleksji, to tej się to zdecydowanie udało. Warto ją zobaczyć.
„Amator” – reż. Norbert Rakowski
Pierwsze skojarzenie – „Amator” Kieślowskiego z końca lat ’70. Okazuje się jak najbardziej słuszne, chociaż w tym przypadku mamy do czynienia raczej z Amatorem 2.0. Spektakl w reżyserii Norberta Rakowskiego inspirowany jest filmem z gatunku kina moralnego niepokoju, a dzieje się w czasach współczesnych.
Bohaterem spektaklu jest syn Filipa Mosza, w którego u Kieślowskiego wcielał się Jerzy Stuhr. Duch Filipa unosi się nad wydarzeniami, jednak nie pojawia się w sposób bezpośredni. Młody Mosz, pracownik współczesnej firmy odnajduje starą kamerę ojca i zaczyna się bawić w kręcenie filmów o sobie i swojej żonie (właśnie spodziewają się dziecka). Żona publikuje film w sieci, robi się fejm, pojawia się dużo odsłon, a w końcu dowiaduje się o tym szef Mosza, który daje mu zlecenie.
Zleceniem ma być nakręcenie promocyjnego filmu pokazującego radość pracy w firmie, a wypowiadać mają się pracownicy „z listy” przygotowanej przez panią PR manager. I tu, jak łatwo się domyśleć, pojawia się wspomniany wcześniej niepokój moralny. Mosz nie chce kręcić filmu z tezą, tylko pokazać prawdziwe życie. A na drugiej szali jest niezadowolenie szefa i perspektywa poważnych kłopotów, co nie jest najlepszą opcją przy nadchodzących narodzinach potomka.
Sam pomysł spektaklu opartego na historii z filmu jest znakomity, jednak już na poziomie budowania historii popadł w zbyt duży schematyzm. Walka dobra ze złem, czyli artystycznych marzeń w kontrze do twardego stąpania po ziemi wydaje się nieco infantylna. Albo po prostu współczesne czasy nie sprzyjają tego typu niepokojom.
Realizacyjnie nie można spektaklowi „Amator” nic zarzucić – aktorzy zagrali sugestywnie, scenografia i kostiumy znakomicie wpasowały się w opowiadaną historię, a całość wypadła bardzo dobrze. Dla mnie jednak zabrakło czegoś, co bardziej wciągnęłoby w opowieść i może bardziej ją skomplikowało.
***
W ten oto sposób odbyliśmy sprint po Opolskim Maratonie Teatralnym. Dajcie znać, czy widzieliście albo chcielibyście zobaczyć któreś z tych spektakli.
Jeśli nie mieszkacie w Opolu, a planujecie wybrać się tam, zachęcam do uwzględnienia wizyty w Teatrze im. Jana Kochanowskiego. Ma znakomite wnętrza (jest świeżo po remoncie), a repertuar jest na tyle różnorodny, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie.
Koniecznie sprawdźcie także mój wpis z pomysłami na weekend w Opolu. Znajduje się tutaj.
Jeśli podoba Wam się moja blogowa twórczość, możecie wesprzeć moje działania stawiając wirtualną kawę za pośrednictwem serwisu buycoffee.to. Dzięki!