Polski jazz to temat rzeka. Można o nim pisać podręczniki, prace doktorskie (kilku rozmówców Jolanty Fajkowskiej właśnie takie stworzyło), dyskutować i porównywać. Można się go także uczyć w szkołach i na uczelniach muzycznych. Ale najlepiej jazzu i o jazzie słuchać. Nie wiem jak Wy, ale ja Jolantę Fajkowską znam głównie jako panią z telewizji. Po tym, jak kierownictwo TVP pozbyło się zapowiadających programy prezenterek (do dziś zadaję sobie pytanie: dlaczego?) jakoś zupełnie zniknęła mi z pola widzenia. Nie wiedziałam, że w tym czasie zajęła się jazzem. I to zajęła się nie byle jak – zrobiła dla radia VOX FM* (R.I.P.) wywiady z osobowościami polskiej sceny jazzowej. Część z nich znalazła się w książce „Muzyka z profilu i en face. Rozmowy o jazzie”. Bardzo dobrze, że powstała ta książka. Bo byłoby szkoda, gdyby ulotne radiowe rozmowy gdzieś zaginęły i zostały zapomniane. A tak mogą być dla nas lekcją muzyki, kultury i przy okazji historii też. Ani trochę nie przesadzam.
Ogromną zaletą tej książki jest to, że nie jest próbą usystematyzowania czegokolwiek. Wszystko odbywa się w toku rozmów, które są tak prowadzone, że je wręcz słychać – takie wrażenie miałam szczególnie w przypadku Jana Ptaszyna Wróblewskiego, którego podobno nie tak łatwo było namówić na zwierzenia. Bardzo dobrze, że się udało, bo to jedna z moich ulubionych rozmów zawartych w tej książce. Dzięki niej dowiedziałam się, że saksofon w czasach PRLu był postrzegany podobnie jak imperialistyczna Coca-cola i skąd się wziął ten Ptaszyn przed nazwiskiem. Ale nie tylko tego. Bo nasi jazzmani to bardzo ciekawi i barwni ludzie są. Jeden z nich jest profesjonalnym rajdowcem, drugi grał wśród 30 fortepianów na stadionie na którym Hitler zorganizował olimpiadę, inny otrzymał w ramach podziękowania srebrną marynarkę od Milesa Davisa, a jeszcze inny stoczył pojedynek szachowy ze słynnym Karpowem.
Grono rozmówców miała Jolanta Fajkowska naprawdę zacne. Znaleźli się w nim zarówno muzycy, którzy mimo jazzowych inklinacji weszli do popkultury – Urszula Dudziak, Krzesimir Dębski, Andrzej Rosiewicz, Stanisław Soyka, Andrzej Dąbrowski i Michał Urbaniak. Ale pojawili się i tacy, których zapewne dobrze znają obserwatorzy sceny jazzowej i melomani, mniej natomiast masowa publiczność. A szkoda, bo wielu z nich gra koncerty na całym świecie i cieszy się ogromnym uznaniem za granicą (i to każdą, bez względu na kierunek). Okazuje się, że jazz jest jednym z najlepszych polskich towarów eksportowych. Powinni o tym uczyć w szkołach.
Ja mogę nieść świeczkę zapaloną za tymi moimi wspaniałymi kolegami. Jest coś takiego w muzyce, że każdy znajdzie miejsce dla siebie, nie trzeba się ścigać. Na festiwalach trzeba komuś wyznaczyć pierwszą nagrodę, drugą i trzecią. Ale myślę sobie, że gdy dwaj muzycy wykonują ten sam utwór, to powstają dwa światy – Bogdan Hołownia
Książka spodoba się zapewne wszystkim tym, którzy interesują się muzyką w ogóle. Nie trzeba mieć jakiegoś wysokiego stopnia wtajemniczenia, bo nie ma w niej niczego, czego nie zrozumie przeciętny zjadacz chleba. Nie trzeba nawet być jakimś wielbicielem jazzu, bo „Rozmowy o jazzie” są nie tylko o jazzie, ale też o polskim środowisku artystycznym, o kultowych miejscach, przyjaźniach, wyjazdach na koncerty i inspiracjach. W większości z nich przewija się legendarny warszawski Tygmont, SPATiF, festiwal Jazz Jamboree, Tyrmand i Komeda. A na okładce nie widnieje żaden znany amerykański band, tylko Swingtet Jerzego Matuszkiewicza. Zaskakujące, wiem. Też się zdziwiłam.
Kiedyś wypadało chodzić na jazz. Był to tzw. pozytywny snobizm. Jazz towarzyszył wszystkim imprezom w latach 60. i 70. Potańcówki, tzw. fajfy, odbywały się przy muzyce jazzowej. To była i muzyka użytkowa, i koncertowa, na scenie i w każdym klubie studenckim – Włodzimierz Nahorny
To ja zapytam: gdzie się podziały tamte prywatki? Nie jestem aż tak naiwna, żeby wierzyć, że nagle na juwenaliach zamiast kapel z gatunku „łapy w górę” zaczną się pojawiać zespoły jazzowe, ale kilka jazzowych klubów ucieszyłoby mnie bardzo. A tu raczej nie ma się z czego cieszyć, bo takie miejsca częściej znikają niż powstają. W każdym razie po lekturze książki Jolanty Fajkowskiej moja lista muzyków, których muszę zobaczyć i usłyszeć na żywo bardzo mocno się wydłużyła. Niech to nawet będzie snobizm, a co tam.
*Nie tego VOX FM, w którym można usłyszeć piosenki o rudej i tych innych