Nie da się nie zauważyć, że pojęcia takie jak slow life, slow food i slow fashion na stałe wchodzą do bibliotek, poradników i słowników. Mam nadzieję, że mądrzejemy w kwestii podejścia do życia. Dotyczy to między innymi mody, która staje się etyczna i zdroworozsądkowa. Zamiast w ilość idziemy w jakość. I oby tak dalej.
Trendy na ciągłe życie w biegu chyba powoli odwracają się i zwracamy się w kierunku, do którego drogowskazem jest określenie „slow”. Wygląda na to, że dyktatura korpo-systemu zaczyna ustępować miejsca zdrowemu rozsądkowi (oczywiście powoli, jakże inaczej). Zwalniamy tempo życia, szukamy czasu dla siebie, dbamy o zdrowie, rozwijamy pasje, zwracamy większą uwagę na to, co jemy i tak dalej. Mam nadzieję, że życie fast już do mody nie wróci – d0słownie i w przenośni.
12 kwietnia w warszawskim Domu Towarowym Braci Jabłkowskich odbyła się pierwsza edycja targów Slow Fashion. Na trzech wypełnionych gęsto modą piętrach pojawiło się 215 wystawców, którzy oferowali odwiedzającym zaprojektowane przez siebie ubrania, akcesoria i dodatki. Z kolei na poziomie -1 można było odwiedzić Targ Spożywczy oferujący ekologiczne produkty spod znaku slow.
Ale to nie wszystko. Sobotnie targi były ucztą nie tylko dla ciała. Oprócz zwiedzania licznych stoisk można było także wziąć udział w bloku edukacyjnym, w ramach którego odbyły się warsztaty, wykłady, prelekcje i panele dyskusyjne poświęcone ruchowi slow w kontekście mody i stylu. My wzięliśmy udział w bardzo ciekawej rozmowie z dziennikarzem i blogerem Michałem Zaczyńskim, który opowiadał o swojej głośnej przygodzie z firmą LPP oraz o zasadach rozsądnego dokonywania wyborów.
Niestety to prawda, że często robimy zakupy bezmyślnie – nie dlatego, że potrzebna jest nam dana rzecz, a dlatego, że jej cena jest kusząca i koniecznie okazyjna. Jak słusznie zauważył Zaczyński, w Polsce zainteresowanie modą ogranicza się zazwyczaj do poszukiwania sklepu, w którym można kupić sukienkę czy bluzkę zaprezentowaną ostatnio na ściance przez jakaś celebrytkę. Kolorowe gazetki tylko powielają te wzorce, a lud podąża ślepo za sztucznie kreowanymi „trendami dla ubogich” promowanymi w sieciówkach. Dzięki temu idziemy w ilość zupełnie zapominając o jakości. Ale na szczęście cały „slow movement” skutecznie zaburza ten szemrany ład. Widząc w sieciówce T-shirt krzyczący do nas pomarańczową lub żółtą metką z kluczowym haslem „sale”, warto przez chwilę przeskanować w myślach zawartość swojej garderoby i zastanowić się, czy dana rzecz naprawdę jest nam potrzebna.
Ktoś może zapytać, jaki jest sens łączenia targów mody z edukowaniem na temat rozsądnych, przemyślanych i, co za tym idzie – rzadszych zakupów. Okazuje się, że nic się nikomu nie pomyliło i targi Slow Fashion są na wskroś przemyślanym przedsięwzięciem. Chociażby dlatego, że można było na nich kupić ubrania, dodatki i akcesoria wyprodukowane przez polskich projektantów – najczęściej z naturalnych, dobrych jakościowo materiałów. Zamiast zasilać wyniki sprzedażowe gigantów szyjących ubrania w wielkich fabrykach, można było zaopatrzyć się w autorskie ubrania zaprojektowane przez pasjonatów.
Frekwencja na sobotnim wydarzeniu pokazała, że ludzie interesują się tym tematem. Może nawet rodzi się pewnego rodzaju snobizm na polską modę? Mam taką nadzieję.