Amy – bez szans na happy end

Amy film

Amy to film, o którym mogę napisać wszystko, a i tak nikt się nie oburzy, ani nie oskarży mnie o spoilowanie. W końcu wszyscy wiemy, jakie jest zakończenie. W „Amy” trochę jest historii o Kopciuszku, trochę komedii, thrillera i sporo melodramatu. Na pewno nie jest to rozrywka z gatunku „lekka, łatwa i przyjemna” i nie wiem, czy sprawdzi się w roli kinowej rozrywki dla mas. Ciekawe, czy popkultura to kupi. W końcu sama jest poniekąd bohaterką tego filmu. Przyjęła Amy do swojego świata, wymemłała, wypluła i trochę o niej zapomniała. Na szczęście reżyser Asif Kapadia postanowił przypomnieć.

Narkotyki, sex, alkohol, koncerty, pieniądze, uwielbienie publiczności, a potem seria wpadek, których tłum nie wybaczył – tak w kilku słowach można opisać znany nam wszystkim wizerunek Amy Winehouse. Z przykrością muszę przyznać, że sama zupełnie bezrefleksyjnie przyjęłam go i umieściłam Amy na półce otagowanej jako „popkulturowa papka”. Głos potężny, ale zupełnie nie podobały mi się tłuczone uparcie przez telewizje i stacje radiowe przeboje, więc do fanklubu się nie zapisałam. Po obejrzeniu „Amy” wiem, że bardzo dużo straciłam. Przyznaję się do grzechu zaniechania i już zabieram za nadrobienie muzycznych zaległości.

Reżyser dokumentu stanął przed niełatwym zadaniem. Postanowił pokazać historię jednej z ikon współczesnej muzyki od początków jej artystycznej drogi, aż do końca, który wszyscy znamy z medialnych doniesień. Cały dwugodzinny film zmontował z materiałów archiwalnych, które powstały w ciągu kilku lat. Poza fragmentami występów w programach telewizyjnych, relacjami z wręczenia nagród i teledyskami, zdecydowana większość pokazanych w filmie nagrań to ujęcia, które zostały nakręcone podczas tras koncertowych, imprez i spotkań z przyjaciółmi. Na szczęście nie pojawiły się w nim typowe dla takich produkcji gadające głowy, a wypowiedzi producentów muzycznych, członków rodziny i znajomych zostały podane z offu.

Okazuje się, że za pomocą stosunkowo niewielkiego wachlarza prostych środków można zrobić film, który wciąga widzów, nie nudzi i utrzymuje wysoki poziom napięcia. Bo nie o fajerwerki tutaj chodzi, a o historię, która wbija w fotel i zostaje jeszcze na długo po opuszczeniu sali kinowej.

Film nie jest próbą wybielenia wizerunku Amy. Pokazuje jej drogę od fascynacji jazzem (nie miałam o tym bladego pojęcia), aż do momentu, kiedy sława na nią runęła i przytłoczyła. Amy chciała robić muzykę, którą czuje, a w końcu stała się maszynką do zarabiania wielkich pieniędzy. Z bezkompromisowej, czasem bezczelnej dziewczyny przeobraziła się w wielką gwiazdę, która najpierw była gościem telewizyjnych show, a niedługo później była obiektem drwin i żartów amerykańskich standuperów. Nic dziwnego, że w międzyczasie znienawidziła swoje hitowe piosenki – w końcu poszły w kierunku innym niż ten, w którym ona chciała podążać. Bardzo wzruszająca była scena, kiedy Amy wróciła na chwilę do „swojej” muzyki nagrywając piosenkę z Tonym Bennettem. Widać było, że sprawia jej to ogromną frajdę, ale i peszy – w końcu zaprosił ją do współpracy jej mistrz. Niestety, powrót do muzycznych korzeni tylko chwilowy, bo czekały wielkie zakontraktowane koncerty.

Mimo tego, że Amy sporo miała za uszami, naprawdę trudno jej nie lubić. Rozbita rodzina, depresja w nastoletnim wieku, bulimia, huczne imprezy, narkotyki i nadużywanie alkoholu stały się bagażem, którego nie dała rady udźwignąć. W jednej z rozmów sama przyznała, że nie chciałaby stać się sławna, bo mogłaby sobie z tym nie poradzić. Doskonale wiedziała, o czym mówi.

Nie wyobrażam sobie, że ten film mógłby zostać zrobiony inaczej – że w Amy miałaby się wcielić jakaś aktoreczka, która z playbacku zagrałaby w scenach koncertów. Po prostu nie. Amy była na tyle silną osobowością, że nikt nie mógłby w wiarygodny sposób udźwignąć tej roli. Z jednej strony była dziewczyną silną, ale z drugiej też bezbronną – i na tym polega cały tragiczny paradoks jej sytuacji. Dzięki temu, że powstał dokument, poznaliśmy artystkę zza kulis i trochę przypomnieliśmy sobie o wydarzeniach sprzed tych kilku lat. Zobaczyliśmy, jak wyglądało jej życie na backstage’u, kiedy nawet na odwyku odwiedziły ją kamery albo kiedy upiła się do nieprzytomności, aby nie być w stanie zagrać koncertu którego zagrać nie chciała. Wciągnęła ją machina, z której nie dało się wyplątać. Radzenie sobie z problemami i nałogami jest bardzo trudne szczególnie wtedy, kiedy towarzyszą mu ciągłe błyski fleszy. Jak się okazało, w niektórych przypadkach jest ono po prostu niemożliwe.

Zobacz również

  • P.

    W tym filmie jest wszystko. I paradoksalnie pokazuje on drogę życia Amy Winehouse, którą zaczyna miłość do muzyki i kończy śmierć z miłości do niej. Oglądając film warto też zwrócić uwagę na postacie drugoplanowe – ojca, matkę, menadżera, a przede wszystkim niedojrzałego i przebiegłego narzeczonego. Bo moim zdaniem wystarczyło, żeby te cztery osoby (wspólnie lub indywidualnie) podjęły zdecydowane, odpowiedzialne kroki i cała historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.

    • Mnie mocno poruszyły komentarze przyjaciółek, które płakały przez telefon wspominając ostatni moment, kiedy można było jej pomóc. Widać dla „najbliższych” były ważniejsze rzeczy. Dobrze, że tatuś tak oberwał po głowie.